Dla Czytelników Życia Pabianic pisze Jerzy Kulicki:
Lot do Nowego Jorku przez Londyn przebiegł spokojnie. Wychodząc z domu w Pabianicach włączyłem stoper. Wyłączyłem go, gdy usiadłem na fotelu w hotelu po drugiej stronie Atlantyku. Wynik - 16 godzin i 14 minut.
Na aklimatyzację miałem jeden dzień - 31 stycznia. Następnego ranka poszedłem na 5th Avenue, gdzie stoi Empire State Building. Centrum Nowego Jorku robi wrażenie. Wszystko wysokie, człowiek czuje się jak w studni, mnóstwo reklam, kafejek.
W biurze zawodów załatwiam formalności, dostaję numer i specjalnego czipa do pomiaru indywidualnego czasu. Potem mała rozgrzewka i na start. Tu zaskoczenie - wszyscy startują razem. Ponad 300 osób! Klatka schodowa ESB przypomina nasze w blokach - jest wąsko. Trzeba mieć piekielnie silne łokcie, by przez pierwsze 20-30 pięter przepchać się do przodu, lub choćby znaleźć się przy poręczy. Mnie się to udało chyba na 20-22 piętrze i zaczęło się mozolne pokonywanie kolejnych schodów. Moim tempem podążał Sebastian, kolega z Białegostoku. W dwuosobowym teamie mijaliśmy wyczerpanych zawodników. Od 50. piętra zacząłem się zastanawiać, co ja tu robię? Zamiast siedzieć w domu i oglądać telewizję, to ganiam jak pies wyścigowy po jakichś wieżowcach. Na 70. dopadł mnie kryzys. Pomyślałem, że choćby na rzęsach, to dotrę na szczyt. Na 80. pot zalewał mi twarz, w ustach miałem sucho jak na Saharze. Zostało tylko 6 pięter. Z Sebastianem postanowiliśmy finiszować. Uruchomiliśmy ostatnie pokłady energii. Mijamy jeszcze kilku zawodników. Nareszcie słyszę okrzyki. Dobiegają z mety. Jeszcze jedno piętro i jestem na tarasie. Muszę tylko obiec go dookoła i wreszcie meta. Ufff… Siadam i zastanawiam się, czy żyję. Ostrość widzenia powoli wraca. Rozglądam się. Widok Nowego Jorku zapiera dech w piersi.
Sprawdzam tętno - 191 (spoczynkowe mam 60-70). To znaczy,że dałem z siebie dużo i odrobinę więcej. Potem przychodzi euforia.
Swój start uważam za sukces. Osiągnąłem to, co jeszcze niedawno wydawało się niemożliwe. Pochylam głowę w kierunku, gdzie stały wieżowce WTC. To mój hołd dla poległych tam strażaków. Przed startem pomyślałem, że 17-20 minut to będzie dobry czas. Mój wynik to 16,40 minuty i 60. miejsce. W klasyfikacji strażaków jestem dziewiąty. Startowało nas ponad trzydziestu z Kanady, Japonii, Austrii, USA i Polski.
Jeśli uda mi się wyjechać do Nowego Jorku w przyszłym roku, to myślę, że poprawię swój czas. "Frycowe" zapłaciłem w tym roku.
Komentarze do artykułu: "Zdobyłem szczyt Nowego Jorku"
Nasi internauci napisali 0 komentarzy