Anna Kacperska, „królowa lodu” w minionym sezonie zdobyła srebrną koronę w 1. Międzynarodowych Mistrzostwach w Morsowaniu w Mielnie. Wytrzymała w lodowatej wodzie aż 3 godz. 16 minut. Już pod koniec grudnia tego roku wybiera się do Międzyzdrojów, żeby wziąć udział w spotkaniu zimnolubnych, którzy podejmą się niecodziennego zadania. 144 osoby będą wchodziły do balii z lodowatą wodą  - każdy na 10 minut, przez całą dobę.

- To nie będzie wielki fizyczny wyczyn, ale raczej okazja do integracji. Takie święto zimnolubnych – zapewnia Anna. - Oczywiście na kolejne mistrzostwa w morsowaniu też chcę pojechać, by pobić swój ubiegłoroczny rekord.

Z realizacją pomysłu na tak ekstremalne wyzwanie pabianiczanka nosiła się od lata. Morsowanie było jednym z punktów na bardzo długiej liście marzeń i życiowych celów, którą zrobiła przed laty i systematycznie odhacza zaliczone zadania.

 - Ja po prostu lubię wyzwania – dodaje z uśmiechem. -  Zaliczyłam maraton i teraz chcę wziąć udział w Koronie Runmageddonu.

Do przebiegnięcia będzie miała ekstremalnie trudne trasy z „niespodziankami”. Będą przeszkody wodne i błotne, ściany, zasieki, opony czy liny.

- Tutaj chodzi o przekraczanie swoich granic, oczywiście w zgodzie ze sobą i z odrobiną relaksu – dodaje. - Rzucam sobie wyzwanie i je realizuję. Pomimo pozornego braku warunków czy niesprzyjających okoliczności sięgam po to.

Wiele z odhaczanych punktów na liście pabianiczanki to epizody, w przypadku morsowania jest inaczej. Anna na tym zimnym gruncie chce się rozwijać i z zaangażowaniem pokonuje kolejne stopnie wtajemniczenia.

- Najpierw sporo czytałam – opowiada. - Pomijając zimne prysznice, których nienawidzę, zastosowałam się do wszystkich wskazówek, które znalazłam w książkach i internecie.

Pierwsza mrożąca krew w żyłach kąpiel pabianiczanki miała miejsce w styczniu 2020 roku. W łódzkim Arturówku miała wejść do stawu. Znajomi radzili, żeby postarała się wytrzymać chociaż trzy minuty. Weszła do wody z marszu, bez wahania i siedziała w niej 15 minut.

- Było wspaniale – zapewnia i tłumaczy. – Myślę, że to była kwestia nastawienia. Wypracowałam już sobie w życiu taki mechanizm działania. Jeżeli na myśl o jakimś celu czuję duży poziom strachu, ale wymieszanego z ekscytacją, to idę w tym kierunku z pełnym zaufaniem do siebie i okoliczności.

 

Na dobry początek

Anna stwierdziła, że to jest to, co chce robić i rozpoczęła systematyczne kąpiele. Wchodziła do zimnej wody na 10 do 15 minut w klasycznej pozycji „jeńca” z uniesionymi rękoma, w czapce i z butami neoprenowymi na stopach.

     Taki szablon postępowania pabianiczanka mocno zmodyfikowała po szkoleniu w 2023 roku, organizowanym przez morsy ze Zduńskiej Woli. Był na nim obecny kielczanin Piotr Marczewski, który samodzielnie wędrował przez Syberię bez źródeł ogrzewania. W średniej temperaturze minus 67,5°C spędził cztery dni. Wskazówki uczestnikom dawali też ratownicy medyczni z grupy specjalizującej się w ratowaniu ludzi z hipotermii.

- Wtedy zafascynowało mnie zjawisko hipotermii – opowiada Anna. - Dowiedziałam się, że to jest odwracalny stan, a zatrzymanie krążenia w takiej sytuacji nie jest wyrokiem. To nie tak, że umrzemy wchodząc do lodowatej wody. Żeby tak się stało, po drodze musi zadziać się wiele rzeczy.

     Doświadczanie zimna nabrało dla naszej „królowej lodu” nowego wymiaru.  

 - Przestałam tylko wchodzić do wody i z niej wychodzić – opowiada. - Morsowanie stało się dla mnie bardziej dynamiczne. Przed kąpielą wylewałam sobie na głowę wiadro lodowatej wody. Wchodząc do stawu od razu nurkowałam. Moczyłam dłonie i przestałam używać obuwia neoprenowego.

Pabianiczanka zaczęła eksperymentować. Poprzeczka poszła mocno w górę. W 2022 roku pojechała na warsztaty z udziałem Joe Dispenzy, gdzie poznała techniki medytacyjne umożliwiające jej podniesienie temperatury ciała. Wprowadziła również do swojej praktyki metody oddechowe Wima Hofa.

- Ja medytuję też po to, żeby się wyciszyć – dodaje. - W dzisiejszym pędzie potrzebuję tego, ten świat nie jest dla nas zdrowy. Muszę się zatrzymać, mocno się uspokajam i z takiego poziomu spokoju podejmuję dużo trafniejsze decyzje.

Ekstremalnie mroźne wyzwanie

W 2023 z całą wiedzą i doświadczeniem Anna pojechała do Mielna na mistrzostwa w morsowaniu. W planach miała wytrzymanie w balii z lodowatą wodą dwie godziny. Myślała, że to jej Mont Everest. Myliła się. Wytrzymała ponad trzy godziny. Wyszła z balii w bardzo dobrej kondycji i z temperaturą ciała 35,8 stopnia.

- Mogłam jeszcze spokojnie tam siedzieć, wszyscy dopytywali, dlaczego już kończę. Ale ja pojechałam tam po te dwie godziny, nie potrzebowałam lepszego czasu. Gdybym wcześniej nastawiła się na 4 godziny, to bym tyle wytrzymała – opowiada. - Nawet nie byłam świadoma, że jestem na drugim miejscu. Nie poszłam odebrać dyplomu. Później się dowiedziałam o wygranej.

Jak wytrwała tyle czasu w wodzie mającej raptem plus 1 stopień Celsjusza?

- Poszłam trochę na żywioł. Specjalnie się nie przygotowywałam – wspomina pabianiczanka. - Pomogła mi medytacja i techniki oddechowe. Nie powstrzymywałam też drżenia ciała.

Anna uczyła się, jak to robić pod okiem koleżanki, która jest instruktorką TRE. To technika uwalniania napięcia poprzez naturalny mechanizm organizmu, jakim jest drżenie. 

 -  Pozwoliłam na to, zaufałam ciału, ono wie, co robi. To nie jest przyjemne, ale oswoiłam się z tymi drganiami – wyznaje „królowa”.

Jak wspomina, już po wszystkim nogi miała jak po przebiegnięciu maratonu.

Koszmarnie zimno to mało powiedziane
Robert Kot swoje doświadczenia z niskimi temperaturami mocno podkręcił. Morsowanie w mroźne, zimowe dni to było dla niego za mało. Pan Robert wszedł do wody o temperaturze + 2 st. C przy temperaturze powietrza sięgającej -50 stopni C.

A wszystko w ramach projektu realizowanego przez Valeriana Romanovskiego, Polaka pochodzącego z Wileńszczyzny. Valerian jest kilkakrotnym rekordzistą Księgi Guinnessa, który w skrajnych sytuacjach poznaje możliwości ludzkiego organizmu.

Działo się to w komorze termoklimatycznej krakowskiej politechniki, gdzie panują skrajnie niskie temperatury. To duża hala wykorzystywana często przez wojsko do sprawdzania czołgów i sprzętu w skrajnych temperaturach. W 2022 roku do komory weszli ludzie. Przy pierwszym podejściu na trzy godziny. Za drugim na całą dobę. Wśród śmiałków był pabianiczanin.

- W komorze była balia z wodą i właśnie w niej morsowaliśmy – opowiada pan Robert. - To było zaskakujące, bo w wodzie z lodem było mi ciepło. Siedziałem tam kilka minut jak w nagrzanej balii. Było super.

 Tuż przed wejściem pan Robert dał sobie chwilę na doświadczenie tak niskiej temperatury powietrza. Rozebrał się i oswoił ze skrajnym mrozem.

 - Przed takim klasycznym morsowaniem też tak robię, żeby przyzwyczaić organizm, skórę do chłodu i w ten sposób zminimalizować szok związany z wejściem do wody – opowiada. - Wtedy reakcje obronne organizmu aż tak mocno i gwałtownie się nie uruchamiają.

Przy temperaturze powietrza -50 stopni poprzeczka idzie znacznie w górę. Organizm wychładza się przy oddychaniu, a ciepło tracimy dużo szybciej. Najgorsze nie jest wejście do wody, która paradoksalnie jest ciepła, a wyjście i ubranie się.

 - Wychodzisz i nagle na całym ciele czujesz tysiące wbijanych igieł, woda natychmiast zamarza na włoskach – wspomina pan Robert. - Ciało dygocze.

Pabianiczanin przed wejściem do komory na dobę solidnie się przygotował. Zadbał o stosowne ubranie, które składało się z kilku warstw.

 - Ćwiczyłem również ubieranie się. Układałem ściągane rzeczy w kupki. Sięgałem po nie w odpowiedniej kolejności – opowiada. - Chciałem wypracować tę czynność trochę automatycznie. Wiedziałem, że w środku będzie liczył się czas. Mokre ciało o wiele szybciej się wychładza.

W pierwszej kolejności trzeba było ochronić uszy i dłonie, które natychmiast kostnieją.

- Ubranie się było ogromnym wyzwaniem - zapewnia pabianiczanin.

Najpierw kilkunastoma wymachami rozgrzał dłonie. Założył rękawiczki i zaczął się ubierać.

- Trzeba było zachować spokój. Nie mogłem spanikować. Widziałem, że kilka osób ubiera się za wolno, że zabrakło im doświadczenia. Wiedziałem, że nie wytrzymają – wspomina. - Ja nie mogłem znaleźć jednej skarpetki, ale Valerian mi pomógł ją odszukać i wciągnąć na mokrą stopę. Włożył mi czapkę na głowę. Przed wyjściem zanurkowaliśmy w balii, więc była mokra. Zupełnie o tym zapomniałem.

W czasie tych mroźnych 24 godzin uczestnicy eksperymentu jedli zamarznięte, wcześniej pokrojone przez siebie porcje jedzenia. Nie mieli żadnego źródła ogrzewania. Spali w namiotach. Z 12 śmiałków do końca wytrzymało zaledwie 3, był z nimi Robert.

Co skłoniło go do tak ekstremalnego wyzwania?

- Ciekawość – odpowiada z uśmiechem. - Chciałem po prostu zobaczyć, jak to jest. Założyłem, że wytrwam i dałem radę.

Kondycję i temperaturę uczestników cały czas monitorowali ratownicy medyczni.

 - Robili to zwłaszcza w nocy – opowiada pan Robert. - Zaglądali do nas co godzinę, świecili latarką w twarz, pytali, jak się czujemy, mierzyli temperaturę na uchu.

     Nie obyło się jednak bez kryzysów.

- Byłem w nocy koszmarnie spragniony – wspomina. - Wyjście po wodę wiązało się z koniecznością ubrania, a woda w balii była już zamarznięta. Poprosiłem ratownika, żeby przyniósł mi wodę. Natychmiast opróżniłem całą butelkę.

     Przed tym eksperymentem pan Robert morsował raptem od roku. Zaczął z ciekawości, a pomógł mu przy tym sam Valerian Romanovski.

 - To mój kolega po fachu. Obaj pracujemy w branży drzewnej i jesteśmy rzeczoznawcami z zakresu parkieciarstwa – opowiada pan Robert. - Znaliśmy się ze wspólnych spotkań i konferencji.

I właśnie na jednej z branżowych imprez w Licheniu pabianiczanin wspomniał, że chciałby spróbować morsowania.

- Valerian natychmiast zaproponował mi poranne wejście do wody – wspomina pan Robert. - Był koniec listopada, a z naszego hotelu mieliśmy zejście niemal prosto do jeziora. Wstałem rano, poszedłem i tak to się zaczęło.   

Historyczna przygoda

Doktor Sławomir Lucjan Szczesio – nauczyciel akademicki, adiunkt w Katedrze Historii Polski i Świata po 1945 r. Instytutu Historii UŁ, rozpoczął swoją przygodę z morsowaniem 6 lat temu. Ale już dwa lata wcześniej spotkał się oko w oko z morsami, gdy towarzyszył dwóm koleżankom podczas ich kąpieli w zimnej wodzie w czasie świąt Bożego Narodzenia. 

- Wtedy zrobiło mi się zimno na sam widok dziewczyn wchodzących do wody z grupą kilkunastu morsów – opowiada.

Kolejny kontakt z morsowaniem miał w 2018 roku.

- Wtedy kolega poprosił mnie, żebym był obecny przy jego wejściu do wody i go „ubezpieczał” na lądzie – opowiada pabianiczanin. - Poszedłem z nim, a po wyjściu z przerębla zapytał, czy nie chciałbym spróbować kąpieli w zimowych warunkach? Na drugi dzień razem morsowaliśmy i tak się zaczęła moja przygoda.

Nie było czasu na przygotowanie.

- Wieczorem, przed moim pierwszym razem, zacząłem wczytywać się w temat – opowiada pan Sławomir. - Nie wiedziałem, na jak długo mogę wejść do wody, żeby nic mi się nie stało. Ale udało się, przeżyłem pierwszy szok po kontakcie z zimną wodą, a temperatura powietrza miała wtedy około -10°C, po 2-3 minutach wyszedłem z przerębla.

     Historykowi spodobało się to ekstremalne doświadczenie, ale jeszcze wtedy brakowało w jego otoczeniu ludzi, z którymi mógłby tę przygodę z zimną wodą kontynuować.

- Robiłem to zatem sporadycznie, raptem po kilka razy w sezonie – opowiada.

     Paradoksalnie sytuacja zmieniła się w okresie pandemii, gdy pabianiczanin zaczął regularnie morsować ze znajomymi - Przemkiem Antczakiem i jego partnerką Agnieszką.

- Mieliśmy takie wypady, nawet co 2-3 dni – dodaje. - Również w niedzielę, gdy w Lewitynie morsowała grupa Roberta Lewery. Oni robili to z rozmachem, były wspólne rozgrzewki, często się przebierali. Agnieszka raz zażartowała – Czesio, pasowałbyś do nich.

I tak początkujący miłośnik zimnych kąpieli wkroczył w środowisko pabianickich morsów, z którymi wspólnie morsował, ale także rozpoczął przygodę z… bieganiem.

- Zacząłem działać z grupą Morsjanie Pabianice, poznając tam wielu niezwykłych ludzi – opowiada pan Sławomir. – W 2023 r. wziąłem udział z naszą delegacją w szkoleniu pt. Akademia Morsowania i Świadomej Hipotermii, zorganizowanym przez grupę Morsy-Pany w Sobiepanach. Prelekcje prowadził m.in. Piotr Marczewski „Ice Wolf”.

     To było przełomowe wydarzenie, które dało początek bardziej aktywnej formie morsowania.

- Rozwijałem się. Zrezygnowałem z morsowania na „jeńca” i używania obuwia neoprenowego, zacząłem zanurzać ręce i głowę – dodaje historyk. - Chodziło o to, żeby jak najbardziej otworzyć swe ciało na zimno.

Pojawiły się efekty eksperymentów z lodowatą wodą.

- Poprawiła mi się odporność – zapewnia pabianiczanin. - Jako nauczyciel akademicki, lektor i chórzysta dużo mówię i śpiewam, dlatego przez lata, zwłaszcza w okresie zimy, skarżyłem się na problemy ze zdrowiem, w tym z gardłem. Dzięki hartowaniu w zimnej wodzie widzę znaczną poprawę!

Przy morsowaniu ważna jest też logistyka. Luźny strój to podstawa. Gdy kostnieją dłonie, a ciało niekiedy dygocze, trudno wciągnąć na siebie np. opięte spodnie czy skarpetki.

- Ja zabieram na morsowanie nawet łyżkę do butów, bo założenie ich również może okazać się kłopotliwe – opowiada zimnolubny historyk. - Mam też ponczo naszej pabianickiej grupy, żeby natychmiast po wyjściu z wody je na siebie zarzucić.

Pan Sławomir wziął również udział w I Międzynarodowych Mistrzostwach w Morsowaniu w Mielnie w lutym 2024 r. z Anną Kacperską, Moniką Szwej i Robertem Kotem. W balii z zimną wodą wytrzymał dwie godziny i trzynaście minut, co dało mu 6. miejsce w kategorii mężczyzn.

- Robert był dla nas przewodnikiem w tym temacie – opowiada. - Dużo wiedział i miał spore doświadczenie. Jeździł na mistrzostwa Polski wcześniej i namówił naszą ekipę na udział w tym niezwykłym wydarzeniu, organizowanym przez Valerjana Romanovskiego.

Pojechali czteroosobową grupą.

 - Sprawdziłem wtedy, ile najkrócej w balii z lodowatą wodą wytrzymał mężczyzna w poprzedniej edycji mistrzostw – opowiada pabianiczanin. - Zastanawiałem się, czy dam radę.

To było około 30 minut.

- Pomyślałem, że to mój dotychczasowy rekord ze szkolenia w Sobiepanach, więc nie będzie tak źle i zapisałem się. Nie mieliśmy specjalnych przygotowań, po prostu morsowaliśmy naszą grupką co kilka dni po 5-10 minut - wspomina.

Do balii wszedł jako ostatni uczestnik mistrzostw. Było już po godzinie 16.00 i wkrótce zaczęło się ściemniać. 

- Siedziałem w niej sam naprzeciwko ściany z reklamą, bo dwóch moich towarzyszy szybko wyszło – wspomina z uśmiechem. – Zrobiło się ciemno i zaczął padać śnieg, a ja się nudziłem. Cieszyłem się, gdy minęło pół godziny, swój rekord już pobiłem.

Przez cały czas monitorowano kondycję i temperaturę ciała uczestników.

 - I o dziwo utrzymywałem ją przez długi czas na wysokim poziomie, ponad 36 stopni – wspomina pabianiczanin. - W pewnym momencie w tle zaczęła grać muzyka, siedząc zanurzony po szyję w lodowatej wodzie zacząłem się kołysać i śpiewałem wspólnie z ratownikiem drżącym z zimna głosem.

Po dwóch godzinach uznał, że czas wyjść z wody.

- Nie potrafiłem przewidzieć, czy uda mi się wydostać z balii o własnych siłach. A to był warunek konieczny, żeby nie zostać zdyskwalifikowanym – opowiada. - Uznałem, że jak na debiut i mój rekord to wystarczy.

Najtrudniejsze chwile przyszły po wyjściu z wody.

- Nie czułem palców i miałem kłopot z rozebraniem się. Ledwo stawiałem kroki, nogi były niczym kołki. Zacząłem też gwałtownie dygotać przez kilka minut leżąc w dwóch śpiworach i z dwoma termoforami – opowiada pan Sławomir. – To mnie zaskoczyło, ale nie zniechęciło.

Po kilku godzinach całą pabianicką grupą uczestniczyli w Balu Cyrkowca w Mielnie, a następnego dnia wchodzili do morza o wschodzie słońca. W kolejnych mistrzostwach, organizowanych w lutym 2025 roku, też planuje wystartować z delegacją Pabianic.