Wojewodowie decyzję o połączeniu sił „przyklepali” w październiku. Podobnie jak wiosną, strażnicy i policjanci ruszyli ramię w ramię, by kontrolować respektowanie obostrzeń przez mieszkańców miast. Dla strażników sytuacja nie jest zbyt komfortowa. Jak to się ma do naszych funkcjonariuszy?

Przy liczbie patroli, jakimi dysponuje pabianicka komenda, ciężko jest na bieżąco wspierać policję i wywiązywać się z podstawowych działań na rzecz mieszkańców. W czasie jednej zmiany w teren wyjeżdżają zaledwie dwa patrole. Jeden z nich oddelegowany jest do zadań „covidowych”, czyli kontroli maseczkowych, zapobiegania zgromadzeniom i respektowania dystansu. Zmniejsza to skuteczność podczas sztandarowych zadań. Co o tym sądzi komendant?

- Sytuacja jest dość kuriozalna. To polecenie powinno być wprowadzone w stanie wyjątkowym, który, jak dotąd, nie obowiązuje – stwierdza Tomasz Makrocki. - Poza tym, powinno odnosić się do służb typowo mundurowych, podlegających MSWiA lub MON-owi. My nie podlegamy żadnemu z tych ministerstw. Obowiązuje nas taki sam kodeks pracy, jakim kierują się urzędnicy, a naszym pracodawcą jest Urząd Miejski w Pabianicach.

Decyzja wojewodów niesie ze sobą także inne konsekwencje – finansowe. Strażnicy muszą pogodzić swoje obowiązki z wytycznymi policji, biorąc płatne nadgodziny. Dochodzą do tego dodatkowe wydatki, np. koszt paliwa do służbowych samochodów. Po kieszeni dostaje za to miejska kasa. Na rekompensatę poniesionych wydatków samorząd nie ma co liczyć.

- Wraz z prezydentem podsumowaliśmy wszystkie koszty z pierwszej fali pandemii. Od 4 marca do 18 czerwca uzbierała się kwota ponad 22.700 złotych. Wysłaliśmy pismo do wojewody o ich ewentualny zwrot – opowiada komendant.

Dowiedzieli się, że rekompensaty nie będzie.

Bulwersuje również fakt, że strażnicy zostali pominięci, gdy z budżetu centralnego przyznawano pieniądze za walkę z rozprzestrzenianiem się Covid-19. Policja w pierwszym etapie pandemii dostała z tego tytułu dodatkowe 140 mln złotych, z czego około 50 mln rozdysponowano między szeregowych policjantów. Zapłacono im za nadgodziny i dodatkowe obowiązki. Strażnicy, choć wykonywali te same zadania i narażali się na zakażenie koronawirusem, nie dostali ani grosza.

Na prośbę wojewody łódzkiego Tobiasza Bocheńskiego, komendant wytypował pracowników, którzy za swój wkład w walkę z pandemią mieli zostać odznaczeni przez prezydenta RP Andrzeja Dudę. Podobnie było z premiami.

- Wojewoda chyba próbował zreflektować się w ten sposób. Podaliśmy nazwiska zasłużonych i wysłaliśmy pismo w każdej z tych spraw. Do dziś nie ma odpowiedzi – twierdzi komendant.

Miały być przyjęcia, a mogą być cięcia

Tomasz Makrocki zawitał do pabianickiej Straży Miejskiej pięć lat temu. Miał głowę pełną pomysłów na rozbudowanie tej formacji. Sporo udało się zmienić. Aby kontynuować realizację założeń, potrzeba rąk do pracy. Z tym natomiast od dłuższego czasu jest problem.

- Nie oszukujmy się. Wynagrodzenie nie jest mocną stroną tego zawodu. Na plus przemawia fakt, że jest stabilne – podkreśla Tomasz Makrocki.

Podczas ostatniej rekrutacji, zakłócanej przez koronawirusa, pojawiło się światełko w tunelu. Trzy osoby zdecydowały się przyodziać w mundur strażnika.

- Byłem zadowolony, że w końcu mamy chętnych do pracy. Kandydaci przeszli wstępne etapy postępowania kwalifikacyjnego, dwóch przeszło pozytywnie testy – opowiada komendant.

Niestety, prezydent Mackiewicz wstrzymał zatrudnienie, bo pandemia przemeblowała miejski budżet. Prognozy finansowe dla miasta (w tym dla Straży Miejskiej) na 2021 rok nie są zbyt optymistyczne. Priorytetem stała się walka o istniejące w komendzie etaty. Jest ich trzydzieści jeden, z czego cztery zajmują pracownicy cywilni.

- Istnieje szansa, że uda się utrzymać aktualną sytuację. Cały czas jednak podkreślam, że to zbyt mało przy obowiązkach, jakie mamy – mówi komendant.

A tych przez ostatnie lata przybyło. Strażnicy nie zajmują się bowiem tylko wlepianiem mandatów za złe parkowanie czy karaniem za śmiecenie. Obsługują m.in. miejski monitoring, Animal Patrol i długo wyczekiwanego drona – tropiącego smog z dymiących kominów.

- Do tego wszystkiego potrzeba ludzi. Będę przekonywał prezydenta Mackiewicza, by zatrudniać nowych pracowników. Pod uwagę trzeba brać różne sytuacje losowe. Ludzie rezygnują z pracy, odchodzą do innych formacji lub po prostu chorują – podkreśla Makrocki.