Ogromny talent i ciężka praca towarzyszą pabianiczance na drodze, którą wymarzyła sobie już jako 4–latka. Na zajęciach rytmiki w przedszkolu talent muzyczny dziewczynki nie uszedł uwadze nauczycielki. Zauważyła, że Marzena ma dobry słuch i lgnie do muzyki.
– Wezwała rodziców na przysłowiowy dywanik – opowiada pabianiczanka. – Tam usłyszeli, że zrobią mi ogromną krzywdę, jeżeli nie poślą mnie do szkoły muzycznej.
Rodzice raczej nie myśleli o takiej ścieżce życia dla córki, ale nie zlekceważyli opinii nauczycielki. Dali szansę dziewczynce na rozwinięcie talentu i pasji.
– To było coś we mnie. Ja od chwili, gdy w wieku 4 lat zobaczyłam koncert orkiestry w telewizji, marzyłam, żeby tak grać – wspomina altowiolistka. – To zrobiło na mnie ogromne wrażenie, gdy masa ludzi jednoczyła się grając ten sam utwór z siłą i emocjonalnym ładunkiem. Bardzo mi się to spodobało.
W wieku 7 lat Marzena zdała do szkoły muzycznej w Pabianicach i rozpoczęła swoją przygodę ze skrzypcami w klasie profesora Wiesława Kurczewskiego. Jak wspomina po latach, fundament, jaki tam zdobyła, procentował przez okres całej edukacji muzycznej i życia zawodowego.
– Mój profesor zawsze powtarzał, że muzyka i granie na instrumencie powinno przede wszystkim sprawiać radość – opowiada. – To miała być przyjemność, a nie nudne wprawki etiudy i gamy. I była. Bardzo to doceniam, zwłaszcza, gdy widzę, jak wiele dzieci już na początku nauki w szkole muzycznej zniechęcanych jest nudnymi ćwiczeniami i zbyt wcześnie wprowadzoną dyscypliną.
Radość z grania
Pierwsze lata nauki pabianiczanka wspomina jako zabawę. Muzyka i gra nie były dla niej przymusem tylko tym, co chciała robić, sposobem na miłe spędzanie wolnego czasu.
– Dyscyplina i powtarzanie pewnych kwestii każdego dnia oczywiście też muszą być respektowane, zwłaszcza w kolejnym etapie nauki. Ale za ten fundament zbudowany z przekonania, że radość z muzykowania jest najważniejsza, jestem bardzo mojemu profesorowi wdzięczna – dodaje pani Marzena.
Z dyscypliną, rywalizacją, stresem i ogromnym wysiłkiem pabianiczanka zderzyła się po
4 latach, gdy rozpoczęła kolejny etap edukacji. W piątej klasie rodzice przenieśli ją do Ogólnokształcącej Szkoły Muzycznej im. H. Wieniawskiego w Łodzi.
– Najpierw mieliśmy pierwszą, dość poważną rozmowę na temat tego, czy nadal chcę uczyć się gry na instrumencie – wspomina.
W tamtym okresie łączenie nauki w szkole podstawowej z popołudniowymi lekcjami w szkole muzycznej stawało się męczące dla dziewczynki.
– Dlatego zmieniliśmy szkołę na ogólnokształcącą muzyczną – opowiada pani Marzena.
To była łódzka szkoła talentów i ogromne wyzwania. Dodatkowo zmiana otoczenia. Nastolatka opuściła środowisko, w którym nacisk stawiany był na radość z gry i trafiła do miejsca, gdzie pojawiła się rywalizacja, jakiej do tej pory nie znała.
– Odczułam to bardzo, ale z perspektywy czasu uważam, że było to cenne doświadczenie. Im wcześniej stykamy się bowiem z takimi sytuacjami, tym więcej mamy czasu na zbudowanie odporności, grubszej skóry, żeby już w życiu zawodowym nas to nie przygniotło – dodaje altowiolistka. – Żeby zdać do orkiestry ,musimy przecież stawić czoła ogromnej konkurencji. Co kilka lat zwalnia się jedno miejsce w orkiestrze i jest na nie często po kilkudziesięciu chętnych. Trzeba być na to przygotowanym psychicznie.
W łódzkiej szkole laby już nie było. Wyśrubowany poziom wymusił konieczność regularnych ćwiczeń. Pojawiły się etiudy, gamy, trudny i wymagający program.
– Musiałam też nadrobić zaległości z przedmiotów teoretycznych, na przykład z kształcenia słuchu. Moja nauczycielka zrozumiała, że ja dobrze słyszę, tylko często nie potrafię tego nazwać, bo nie mam wiedzy na ten temat – opowiada pani Marzena. – Zwalniała więc klasę do domu, gdy mieliśmy ostatnią lekcję. Siadała ze mną przy pianinie i wszystko wyjaśniała. I już rok później z kształcenia słuchu zaczęły wpadać pierwsze 5 i 6.
„Ostatni gwizdek” na zmianę
To był moment przed egzaminami do liceum. Wtedy pabianiczanka musiała również przemyśleć kwestię instrumentu – czy zostać ze skrzypcami czy wybrać altówkę?
– Wiedziałam, że jest sporo wspaniałych skrzypków i to lepszych ode mnie. To instrument, gdzie konkurencja i rywalizacja są bardzo duże – opowiada pani Marzena.
Pabianiczanka stanęła przed wyborem – skrzypce czy altówka, instrument, który wówczas nie cieszył się aż taką popularnością. Ostatecznie postawiła na altówkę.
– W tamtym okresie zastanawiałam się również, czy jest dla mnie alternatywa poza muzyką i jej po prostu nie widziałam – dodaje. – Nie miałam na siebie innego pomysłu niż podążanie za marzeniem z dzieciństwa. Altówka to był wybór pokierowany troszkę zdrowym rozsądkiem. Jeżeli miało mi się udać, to trzeba było dać sobie taką szansę.
Rozsądek, ale też zakochanie
– Ten instrument do mnie przemówił swoim wyjątkowo głębokim brzmieniem. Takim bardziej „ludzkim”, które być może lepiej rezonuje z moją osobowością – wyjaśnia altowiolistka. – Ja nie wydaję się sobie krzykliwa. Altówka jest właśnie takim stonowanym instrumentem.
Pabianiczanka dostała się do liceum, zmieniła instrument i podjęła kolejne wyzwanie. Wzięła udział w przesłuchaniach do szkolnej orkiestry kameralnej „Łódzkie Smyczki”.
– Do wyboru była jeszcze orkiestra symfoniczna, ale wszyscy smyczkowcy woleli tę kameralną, bo z nią od czasu do czasu można było wyjechać na koncerty za granicę – wspomina. – Pomyślałam wtedy, że przecież jest to przedsmak życia zawodowego muzyka, zatem musiałam tam być.
To był szalony krok, bo raptem początki zaprzyjaźniania się z nowym instrumentem. Zazwyczaj potrzeba na to co najmniej jednego semestru. Marzena skróciła ten okres i jeszcze w wakacje pojechała na kurs muzyczny z altówką.
– Byłam bardzo ciekawa tego instrumentu – opowiada. – Większość utworów na altówkę zapisanych jest w kluczu altowym, a nie jak w przypadku skrzypiec wiolinowym. Trzeba było się przestawić. Pamiętam pierwszą lekcję. Pani profesor postawiła przede mną nuty pierwszej suity J.S. Bacha i powiedziała graj. Po jednej wskazówce zagrałam, a kilka dni później znałam już utwór na pamięć.
Pabianiczanka wystąpiła z nim na koncercie kończącym kurs. Dzień przed występem w altówce pękła jej struna.
– To na szczęście, pomyślałam i wzięłam to za dobrą monetę, potwierdzenie, że wybrałam właściwą drogę – wspomina pani Marzena.
Ten sam utwór dał jej przepustkę do szkolnej orkiestry kameralnej „Łódzkie Smyczki”.
– Zostałam przyjęta, a po pierwszej próbie profesor powiedział, że zapisał mnie jeszcze do swojego kwartetu smyczkowego. To było dla mnie coś najcudowniejszego, co przytrafiło mi się w liceum. Wtedy poznałam, jak może wyglądać moje przyszłe życie zawodowe – opowiada pani Marzena.
Było bardzo intensywnie. Zajęte weekendy, próby, wyjazdy i koncerty.
– Na to trzeba było być przygotowanym, mieć otwartą głowę i podchodzić do tematu bezstresowo i kreatywnie – wspomina altowiolistka. – Musiałam poukładać wszystko z nauczycielami przedmiotów ogólnokształcących. Niektóre klasówki czy sprawdziany zaliczałam na długich przerwach, podczas gdy klasa miała na to całą godzinę. To kosztowało mnie dużo systematycznej pracy. Dobre oceny nie wpadały same.
Talent czy pracowitość?
– Mając talent łatwiej, bardziej intuicyjnie „łapie” się pewne rzeczy, one szybciej wychodzą – dodaje pabianiczanka. – Ale bez świadomej pracy to na niewiele się zda. Ja jednak dzięki szkole w Pabianicach potrafiłam czerpać z grania ogromną przyjemność i nigdy nie kojarzyłam ćwiczenia ze znojem czy kieratem.
Czy w muzyce można być rzemieślnikiem?
– Owszem i to znakomitym – zapewnia pani Marzena. – Czasem słychać w tej muzyce, że jest wypracowana, ale ja takie osoby bardzo szanuję. One również odnoszą wspaniałe sukcesy, okupione naprawdę ciężką pracą.
Ale dobrze płynąć z talentem, pasją…
– Zawsze miałam takie przeświadczenie, że to jest przyjemność, że chcę to robić i idę wytyczoną w dzieciństwie drogą. Właściwie każde wakacje spędzałam na kursach muzycznych i uwielbiałam to – zapewnia altowiolistka. – Nie mogłam się ich doczekać w ciągu roku szkolnego. Poznawałam tam wielu znakomitych kolegów po fachu.
Każdego dnia odbywały się bardzo inspirujące koncerty i codzienne lekcje. Kilka razy w ciągu jednego kursu uczestnicy mieli też możliwość występowania przed publicznością.
Z orkiestrą kameralną pani Marzena była w Meksyku i Czechach.
– Już na miejscu dowiedzieliśmy się, że po koncertach mamy w planach dwa dni odpoczynku w Acapulco – wspomina. – Pamiętam, jak byłam na plaży i stwierdziłam, że to, co robię, ma sens. Był listopad, moja klasa siedziała na matematyce, a ja wygrzewałam się w słońcu.
Sama sobie to wszystko wymarzyła
– I „kliknęło”, wszystko zaczęło się układać. Na mojej muzycznej drodze nie było innych zakrętów poza zmianą instrumentu, ale nigdy nie żałowałam swojego wyboru – zapewnia pabianiczanka.
Zaczęły przychodzić sukcesy. Pani Marzena, jako solistka i kameralistka jest laureatką wielu konkursów, m.in. Wrocławskiego Konkursu Młodych Altowiolistów (I nagroda, 2002) i Międzynarodowego Konkursu Muzyki Kameralnej im. Kiejstuta Bacewicza w Łodzi (wyróżnienie specjalne, 2007).
– Przełomem było dla mnie wygranie ogólnopolskiego konkursu altowiolistów w klasie maturalnej – wspomina. – W poniedziałek zagrałam swój recital dyplomowy, który z racji wymagań programowych obejmował określone utwory, a w środę pojechałam na konkurs z innym programem.
Kolejnym sukcesem było dostanie się na wymarzony Uniwersytet Muzyczny Fryderyka Chopina w Warszawie (dyplom z wyróżnieniem w 2008 r.). Jeszcze na 4. roku studiów pani Marzena wygrała przesłuchanie do Filharmonii Narodowej.
– Tydzień wcześniej wróciłam z konkursu międzynarodowego i byłam w formie życia – wspomina. – To podejście do przesłuchania było z rozpędu. Dostałam się.
Końca nauki nie widać…
– W orkiestrze co tydzień mamy nowy projekt. To ambitny program, rzadko zdarza się, że powtarzamy jakąś symfonię, która jest w żelaznym kanonie repertuaru orkiestr – opowiada altowiolistka.
Praca w orkiestrze to też liczne wyjazdy. Pabianiczanka występowała w wielu salach koncertowych w Polsce i za granicą, m.in. w Niemczech, Hiszpanii, Stanach Zjednoczonych, Meksyku, Chinach i w Japonii.
– Moim najukochańszym kierunkiem jest Japonia, byłam tam z 10 razy. Z orkiestrą odwiedziliśmy również Chiny. Wielki Mur Chiński widziałam kilka razy. Grałam w Korei i Stanach Zjednoczonych – wylicza.
Wyzwania i plany na przyszłość…
– Już pracuję w swojej wymarzonej orkiestrze, jestem liderką grupy altówek, więc wyzwań mi nie brakuje. Gram też w kwartecie Filharmonii Narodowej i prowadzę także altówki w orkiestrze kameralnej, na brak zajęć nie narzekam – dodaje z uśmiechem pabianiczanka.
Tak spełniają się marzenia.
– Ale nic by się nie udało, gdyby nie absolutne i niezachwiane wsparcie moich rodziców – zapewnia altowiolistka. – Oni poświęcali swój czas, wozili mnie na kursy, egzaminy, koncerty. Przeżywali ze mną moje sukcesy i porażki. Dbali również o to, żeby te sukcesy nie przewróciły mi w głowie. Nauczyli mnie, że z głową w chmurach, ale trzeba stać na ziemi.
Inspiracje muzyczne i mistrzowie
Jak zapewnia pabianiczanka, na swojej muzycznej ścieżce miała kilku mentorów. Bardzo ważnym był dla niej profesor Stefan Kamasa.
– On mnie nauczył, że czasem zasady w muzyce klasycznej można łamać. Pokazał, jak wydobywać piękny dźwięk i jak radzić sobie w życiu zawodowym – opowiada pani Marzena.
Kolejnym mentorem był profesor z okresu studiów – Marek Marczyk, absolwent profesora Kamasy.
– Obaj panowie czasem w żartach sprzeczali się, który z nich jest moim muzycznym ojcem – dodaje pabianiczanka. – Jeszcze na studiach myślałam, że absolutnie cudownym doświadczeniem byłoby usiąść obok swojego profesora w orkiestrze. I to się spełniło! Wielokrotnie miałam taką okazję.
Jak zapewnia altowiolistka, muzyka to przyjaciel, który towarzyszy jej od najwcześniejszych lat.
– Po prostu ze mną jest. Pomaga mi, gdy jestem smutna, jest przy mnie, gdy mam dobry humor – wyznaje. – Dzięki muzyce spełniły się moje marzenia, a nawet więcej. Nie przewidziałam, że zostanę liderką grupy altówek, pierwszą osobą w grupie, która komunikuje się z dyrygentem w czasie prób i koncertów, która gra solówki. Nie wpadłabym na to, że będę jako solistka grała koncert z towarzyszeniem orkiestry Filharmonii Narodowej, a to się również spełniło. Los dołożył mi od siebie w bonusie jeszcze to, o czym być może nawet nie miałam odwagi marzyć.
Komentarze do artykułu: Wielki sukces pabianiczanki
Nasi internauci napisali 4 komentarzy
komentarz dodano: 2024-10-27 07:58:43
komentarz dodano: 2024-10-27 07:58:07
Przetrzymać przyjdzie robiąc swoje! „ … ( W. M. )
komentarz dodano: 2024-10-27 06:30:59
komentarz dodano: 2024-10-26 13:20:15