Godzina 7.00 - po korytarzach zaczynają szurać kapcie. Słychać pierwsze rozmowy i szum wody w toaletach. 8.00 - śniadanie, potem porządki i gimnastyka. Trzydziestu facetów w dresach albo flanelowych koszulach wybiega na dziedziniec i tworzy krąg. Robią przysiady, skłony, wirują biodrami. Tak zaczyna się dzień w budynku, o którym brzydko mówi się wariatkowo.
- Ludzie nie są życzliwi dla naszych chorych - twierdzi doktor Joanna Nowakowska-Rola, ordynator męskiego "psychiatryka". - To jedna z najważniejszych przeszkód w leczeniu.
Na oddziale jest ponad 40 pacjentów: chorych na schizofrenię, z problemem alkoholowym, takich których dopadła depresja i takich których dopadła nerwica albo psychoza. Terapia trwa parę tygodni lub parę miesięcy. Dla większości z nich to kolejna terapia.
- Jeden wracał do nas trzydzieści razy w ciągu ośmiu lat - wspomina przełożona pielęgniarek.
Najdłużej leżą schizofrenicy. I najczęściej wracają.
- Schizofrenia jest nieuleczalna, ale można z nią skutecznie walczyć - mówi lekarz psychiatra Jacek Koprowicz.
Nawroty choroby mogą ciągnąć się miesiącami. Wtedy chorzy zanurzają się w wewnętrzny świat halucynacji. Choć czasami potrafią zaskoczyć.
- Przez wiele miesięcy witając się z jednym z pacjentów, mówiłem: "Piąteczka, panie Rysiu" - opowiada psycholog Dariusz Zieliński. - Aż pewnego dnia usłyszałem: "Panie doktorze, co to jest ta piąteczka?". Ujął mnie, bo wcześniej nie mogliśmy nawiązać z nim kontaktu.
Leki sprawiają, że w głowie cichną głosy, zanikają urojenia, wizje. Chory może wrócić do domu i pracy. Ale leki musi brać regularnie. Czasami do końca życia.
- Nasi chorzy jak nikt inny potrzebują ciepła, akceptacji, zrozumienia. Nie wolno ich pokazywać palcami, izolować. To działa destrukcyjnie - mówi doktor Joanna Nowakowska-Rola. - Leczenie nic nie da, gdy za murami szpitala czekają same problemy.
Dlatego psychiatrzy pracują z rodzinami chorych. Tłumaczą, że schizofrenia jest jak grypa: nie należy się jej wstydzić.
Chorzy na tę "grypę" grają w brydża, siatkówkę, koszykówkę. Zbierają grzyby. Wieczorami grillują. Tworzą małą, nieźle zgraną społeczność.
- Tutaj wszyscy jesteśmy równi - mówi Tomasz, szpakowaty pan po pięćdziesiątce. - Różnią nas tylko nazwy łykanych leków.
Tomasz ma pogodną twarz i błyszczące oczy, w których nie ma śladu depresji.
- Zawsze byłem rzutkim, wesołym facetem - mówi. - Aż nagle świat zwalił mi się na łeb. Żona zachorowała na raka, u córki lekarze też wykryli guza. Bałem się odbierać telefon, żeby nie usłyszeć tragicznej wiadomości.
Wyrok brzmiał: ostra psychoza.
- Najpierw leżałem dwa miesiące na obserwacji. Teraz dochodzę do siebie. A żona i córka wyzdrowiały - kończy opowieść.
Czwartek, godz. 11.00. Spotkanie w stołówce. Większość pacjentów siedzi cicho, niepewnie spoglądając po sobie. Mówią najodważniejsi. Opowiadają jak minął tydzień.
- Nie każdy ma odwagę wychylać się przy obcym - komentuje Jacek, alkoholik po pięćdziesiątce.
Jacek leczy się czwarty raz.
- Za pierwszym razem trzy lata nie brałem kielicha do ust. Potem dziewiętnaście miesięcy, rok i ostatnio osiem miesięcy bez wódki - opowiada.
Po pierwszym odwyku wyjechał do roboty w Niemczech. Harował na budowach, żeby zacząć życie od nowa. Załamał się, gdy jego kumple spadli z rusztowania. Zginęli. Byli pijani.
- Teraz wiem o alkoholikach więcej niż terapeuci - uśmiecha się gorzko Jacek. - Co z tego, skoro nie potrafię tej wiedzy wykorzystać.
Chwilą ożywienia są wybory "prezesa". Jak co tydzień. Prezes organizuje wolny czas, wymyśla rozrywki, zaraża pomysłami kolegów. Zbiera pieniądze na kiełbasę i węgiel drzewny do grilla. Potem robi zakupy - pod opieką terapeutki.
Kandydatem numer jeden jest Leszek, lat około 40, leczący się z ciężkiej depresji. Po tamtej stronie muru był prezesem sporej firmy.
- Miałem ją uratować przed likwidacją - opowiada. - Wykończyła mnie niechęć współpracowników i nieuczciwy wspólnik.
Stres zmienił go w furiata. Potem męczyła bezsenność. Wreszcie Leszek się zablokował.
- Gdy górę brały nerwy, głos wiązł mi w gardle i płakałem jak dziecko - opowiada. - Nie potrafiłem załatwić nawet prywatnych spraw w urzędach. Gdy miałem mówić, płakałem.
*imiona pacjentów zostały zmienione
Komentarze do artykułu: Wariatkowo
Nasi internauci napisali 0 komentarzy