Artystyczno-muzyczne pasje pabianiczanki wypełniały jej życie od dziecka. Jeszcze w przedszkolu złapała za skrzypce i właśnie naukę gry na tym instrumencie rozpoczęła w pabianickiej szkole muzycznej.

- To jednak nie był mój instrument, po jakimś czasie zmieniłam go na flet poprzeczny i z nim już zostałam do końca muzycznej edukacji - opowiada Julia. – Drugi stopień szkoły muzycznej ukończyłam w Zduńskiej Woli.

Jednak nie gra na instrumencie a śpiew był kierunkiem, w którym pabianiczanka chciała kształcić się dalej. Niestety nie udało jej się dostać do państwowej akademii muzycznej na kierunek śpiewu estradowego i musicalu.

- Może to po prostu nie była moja droga – mówi pabianiczanka. – Składając papiery do szkoły, nie ukrywałam jednak, że mam orzeczenie o wadzie słuchu. Chciałam być uczciwa, ale to też mogło mieć wpływ na wynik egzaminu i fakt, że mnie nie przyjęli. Tam trzeba być niemal idealnym, żeby się dostać, a ja mam jeszcze niewielką wadę wymowy. Co zaważyło na tym, że moja kandydatura została odrzucona, już się nie dowiem…

Julia jednak rozpoczęła naukę w szkole artystycznej. Dostała się do dwuletniego studium aktorskiego w Krakowie.

- Zachęcił mnie do tego kolega. Zdałam egzaminy i ukończyłam ten kierunek – opowiada.

Po szkole wróciła do Pabianic, rozpoczęła pracę w grupie teatralnej „Spektrum” Jerzego Czaplińskiego w Miejskim Ośrodku Kultury.

- Wtedy miałam taką przerwę w edukacji. Robiłam oczywiście kursy wokalne, doskonaliłam warsztat, szkoliłam się na trenerkę nauki śpiewu - opowiada pabianiczanka.

W tym okresie powstał też pierwszy większy projekt artystyczny Julii.

- I to w jeden wieczór – dodaje. – To był spektakl „10 spojrzeń na miłość” – zbiór monologów i piosenek Agnieszki Osieckiej. Akurat wtedy robiłam sporo monologów w szkole aktorskiej i tak mi się ich nazbierało. Znalazłam też osoby, które chciały ze mną ten pomysł zrealizować. Spięłam to narratorem. Udało się.

Spektakl został zrealizowany i wystawiony w maju 2023 roku w MOK-u. To był też początek współpracy z pabianickim ośrodkiem. W jej ramach zrealizowała też spektakl „Kandydatki na żonę” oraz kontynuację „Zemsty”, do której scenariusz napisał Andrzej Borzyński.

- Teraz w spektaklu z Osiecką w roli głównej sporo bym pozmieniała, poprawiła – dodaje Julia. - Ale to były początki, dużo osób było w to zaangażowanych. Ogrom pracy nas to kosztowało. Monolog to nie jest łatwa forma teatralna, trzeba było wszystkiego dopilnować. Miałam też bardzo zdolną ekipę.

Jako reżyserka Julia musiała wszystkiego dopilnować. Dodatkowo była też autorką scenariusza.

- Miałam wizję i brnęłam w nią. Działam też spontanicznie. Gdy ktoś wchodzi na scenę, to mam od razu wizję, jak to ma wyglądać, jak ma się ruszać – opowiada. - Czasem sporo rzeczy mi się po prostu śni, jak jestem w takim trybie pracy. Przychodziłam na próbę i opowiadałam, jak widzę pewne sceny, dostawałam takich olśnień i do tej pory tak mam. Potrafię przerwać jakąś scenę i zacząć wdrażać inny pomysł, który okazuje się dobrym rozwiązaniem.

Kolejną sztuką wyreżyserowaną przez Julię były „Kandydatki na żonę”. Scenariusz do niej młoda reżyserka znalazła w internecie na platformie, gdzie autorzy udostępniają swoje scenariusze i za darmo lub niewielką opłatą pozwalają korzystać.

- My dostaliśmy darmową licencję – wspomina Julia. - I zaczęliśmy pracę we wrześniu 2023 roku. Na początku 2024 była premiera.

Praca z amatorami rządzi się swoimi prawami. To są pasjonaci, którzy poza miłością do teatru mają pracę i prywatne życie. To wymaga dyscypliny, zaangażowania i ogromu pracy wykonanej w domu. Na próbach spotykali się tylko dwa razy w tygodniu, na 2-3 godziny.

- Wiadomo, że ta intensywność musiała wzrosnąć tuż przed premierą. Ale trzeba było jeszcze wykonać scenografię, zdobyć stroje – wylicza pabianiczanka. – Przygotować też muzykę do spektaklu.

Jednocześnie realizowali też drugi spektakl „O tym mówić nie wypada!”, którego premiera miała miejsce raptem miesiąc później.

- To już był poważniejszy temat i trudniejszy, dialogi były pisane wierszem, co było bardzo wymagające dla aktorów – opowiada reżyserka.

Po pracowitym okresie nastąpiła chwila artystycznej przerwy. Ale sporo się w tym okresie działo. Grupa przyjaciół z Julką na czele odeszła z MOK-u i założyła stowarzyszenie teatralne z siedzibą przy ul. Konstantynowskiej. To był początek teatru „Afera”.

- Plany artystyczne trzeba było odłożyć trochę na bok – opowiada Julia. – Musieliśmy znaleźć siedzibę, zarejestrować stowarzyszenie, zadbać o tę całą papierologię. Rozpoczęcie działania na swoim było wymagające.

„Afera” to obecnie zgrana i całkiem spora ekipa, licząca około 16 osób. Skład jest ruchomy, jedni odchodzą, inni przychodzą. Ale „Afera” ma już na swoim koncie pierwszy poważny występ z „Zemstą” na październikowym przeglądzie teatrów amatorskich „Łópta” w Teatrze Jaracza. Nie wygrali, ale zebrali pochwały i bardzo dobre recenzje.

- Spodobaliśmy się – mówi Julka. – To był nasz pierwszy raz, więc też do końca nie wiedzieliśmy, jak to będzie wyglądało. Tak samo jak ze stowarzyszeniem, nie miałam żadnego doświadczenia, a tu trzeba było załatwić formalności w sądzie czy urzędzie skarbowym. Ze wszystkim daliśmy sobie radę.

„Afera” to grupa ludzi, przyjaciół, którzy żyją pasją do teatru, chcą się na scenie realizować.

- Lubimy też się ze sobą tak po prostu spotkać, pośmiać się razem – dodaje Julka. - Wszyscy to są amatorzy. Wiadomo, że brakuje im warsztatu, ale jak zaczynamy prace nad sztuką, to zabierają się za to jak zawodowcy.

Planów na przyszłość ekipie nie brakuje. Jak zapewnia Julia, rozpoczęli już prace nad trzema nowymi spektaklami.

- Właśnie szukamy miejsc, gdzie będziemy mogli je wystawić – dodaje reżyserka. – Trzeba wszystko dokładnie zaplanować.

Co jest najtrudniejszego w takiej pracy?

- Ludzie… każdy, kto zarządza zespołem, na pewno przyzna mi rację – mówi Julia. - Wszystko trzeba spiąć i ogarnąć. A jesteśmy też przyjaciółmi. Oni nie mają takiego problemu, ja czasem mam, gdy muszę tupnąć nogą. To nie jest łatwe. Rozdzielam też obowiązki. Sama bym w tym wszystkim utonęła.

Julia pracuje też w Miejskim Domu Kultury w Konstantynowie i od lipca 2024 r. prowadzi studio muzyczne „Ego art”, gdzie uczy śpiewu i gry na pianinie. Na razie ma 9 uczniów. Uczy śpiewu każdego, kto zechce, nie ma ograniczeń wiekowych.

- Mam dzieci i dorosłych. Od 7 lat do ponad 40. To osoby, które lubią śpiewać i postanowiły, że zaczną to robić - zapewnia.

Na takiej lekcji można się emocjonalnie wyżyć i wyszaleć, przełamać też swoje ograniczenia, nieśmiałość, strach, tremę. Robi się niekonwencjonalne rzeczy, z którymi nie mamy okazji na co dzień się zmierzyć.

- Większość osób śpiewa tylko pod prysznicem i tańczy przy odkurzaniu – dodaje z uśmiechem instruktorka. - A u mnie można inaczej, na poważniej. To bywa wyzwanie, trochę jak u psychologa, ludzie stresują się okrutnie w dzisiejszych czasach. Oczywiście trzeba też mieć odrobinę słuchu muzycznego. Chociaż zawsze można nadrobić aktorsko.

Reżyseria, aktorstwo czy śpiew?

- Śpiew – bez chwili zastanowienia odpowiada Julia. - Ale i tu i tam wyżywam się artystycznie. Bardziej lubię śpiewać, jestem muzykiem, łatwiej mi tutaj. Jako aktorka muszę stworzyć emocje, których często nie mam w sobie i się ich nauczyć. To trudne, zwłaszcza na scenie jest się samemu.

Trema jest zawsze, ale mobilizuje…

- Motywuje mnie, pcha do działania – dodaje Julia. - Jak wychodzę na scenę, to po prostu robię swoje. Wiadomo, zdarzają się wpadki, ale stres sceniczny pcha mnie w dobrą stronę.

Nie ma sposobów na opanowanie stresu.

- Ja stresuję się bardzo i to dosłownie wszystkim – ujawnia Julia. - Taka jest moja wrażliwość… a mimo to cały czas funduję sobie nowe wyzwania, takie huśtawki emocjonalne. Dla mnie to chyba jest już forma terapii. Jak w życiu jestem taka zestresowana, to na scenie muszę to ogarnąć.

Miniony rok był trudny, ale rozwojowy dla pabianiczanki. Odejście z MOK-u, założenie „Afery” i rozstanie z zespołem „Ostatnie Kuszenie Małgorzaty”, prowadzonym przez Andrzeja Krajewskiego.

- Grałam tam siedem lat. To sporo czasu, byliśmy przyjaciółmi niemal jak rodzina – wspomina Julia. - Zawdzięczam im rozwój sceniczny, ale chciałam iść do przodu… przyszedł czas na zmianę. Pabianiczanka ma już jednak plany związane ze śpiewem. Sama komponuje muzykę, pisze teksty i zamierza nagrać własny materiał. Chciałaby wydać solową płytę i ma już kilka pomysłów na siebie w wersji „piosenkarskiej”.

Czas wyjść z przysłowiowej szuflady.

- Troszkę mnie to przeraża – przyznaje z uśmiechem. - Ważne jednak, żeby w życiu nie było takich niespełnionych marzeń. Trzeba działać, nawet żeby móc pochwalić się przed samym sobą, że to zrobiłam, że mam tę płytę, że wykonałam krok. A jak wyjdzie, zobaczymy…

Julia już kilka razy wystąpiła publicznie z własnym repertuarem. Zaśpiewała skomponowane przez siebie piosenki przy okazji ogródkowych koncertów z zespołem „Ostatnie Kuszenie Małgorzaty” i na koncercie w MOK-u.

Pabianiczanka we wrześniu ubiegłego roku rozpoczęła naukę w 3-letnim studium wokalno-aktorskim przy warszawskiej szkole filmowej.

- To mój pierwszy semestr – dodaje. - Jestem bardzo zadowolona. Spotykamy się w Warszawie co drugi weekend. Pracujemy sami w tygodniu. Mamy teksty, które trzeba przygotować na sesje. Ćwiczymy układy taneczne.

Skąd siły na to wszystko?

- Z pasji i od wspierających, bliskich osób – zapewnia Julia.