– Tłumaczył, że założył się z kolegami – mówi Iwona Ochman z policji w Lublińcu, do której zatelefonowało Życie Pabianic. – Zawieszony pod naczepą, miał przejechać tylko kilometr.
Wszystko to zaczęło się we wtorek wieczorem na stacji benzynowej Statoil w Pabianicach. Tomek wybrał upatrzył tam TIR-a z ukraińskimi numerami rejestracyjnymi. Wszedł pod ciężarówkę i przypiął się do niej.
Wybrał kiepsko, bo ukraiński kierowca pędził w stronę granicy z Czechami - bez zatrzymywania się.
Po 140 kilometrach, na obwodnicy Lubania (Śląsk), przerażony i wyczerpany pabianiczanin chciał  zatrzymać auto. Za wszelką cenę. Dlatego zepsuł przewody hamulcowe naczepy.
Wtedy kierowca stanął. Wysiadł, by zobaczyć, co się stało. Przeraził się, gdy spod auta wyskoczył umorusany mężczyzna. Tomasz próbował wytłumaczyć kierowcy, o co chodzi, ale nie mógł się dogadać z Ukraińcem. Na dodatek wystraszony kierowca zamknął się w szoferce i zatelefonował na policję, że jest napadnięty.
Pabianiczanin nie dawał za wygraną. Próbował wyjaśnić sprawę. Gaśnicą wybił szybę w oknie szoferki TIR-a. Szkło zraniło głowę kierowcy. Krwawiący Ukrainiec uciekł, a gapowicz próbował złapać "stopa", by wrócić do Pabianic. Na drodze dopadli go policjanci.
- Postawiono mu zarzut uszkodzenia mienia i zranienia kierowcy – dodaje policjantka z Lublińca. – Potem został zwolniony do domu.