Do kolektury Lotto przy ulicy Zamkowej 42 przepustką nie jest wiek. Przychodzą tu dzieci z ojcami i wsparci na laskach seniorzy z rocznika 1924. Wszystkich łączy jedno pragnienie: trafić „szóstkę”, zgarnąć milion zł. A jeszcze lepiej – wygrać kilka milionów w kumulacji.
Mało kto kupuje jeden zakład. W niewielkim pomieszczeniu kolektury gracze siadają przy stoliku i starannie wypełniają kupony. Z pamięci, bo od lat obstawiają te same cyfry i liczby. Inni od razu maszerują do okienka. A okienko jest rodzinne. Białkowskich. Ponad pół wieku temu w punkcie Totalizatora Sportowego pracę rozpoczęła Maria Białkowska. Raz w tygodniu, tramwajem do Łodzi woziła kupony Lotto - do sprawdzenia. Jeździła z kilkuletnim synem. Jacek przejął interes 30 lat temu. Prowadzi go do dziś.
Przez wiele lat siedzieli w drewnianej budce na rogu ulic Wyszyńskiego (wcześniej XX-lecia PRL) i Zamkowej (wcześniej Armii Czerwonej).
- Tę budkę pabianiccy gracze nazywali „akwarium” – wspomina Jacek Białkowski.
30 lat temu w akwarium nie było komputera. Kupony wypełniało się ręcznie – długopisem albo atramentowym piórem.
- Potrzebne były stempelki, banderolki na każdy kupon i klej w słoiczku – opowiada Jacek Białkowski. – Bo na każdy kupon trzeba było nakleić banderolkę.
Gracz wypełniał kupon składający się z trzech identycznych odcinków. Na każdym odcinku musiał krzyżykami zakreślać te cyfry i liczby, które obstawił. Na wypełniony kupon pracownik kolektury naklejał banderolkę. Stemplował ją numerem kolektury i odcinał. Jeden odcinek był dla gracza, drugi jechał do Łodzi, a trzeci - do Warszawy. Po niedzielnym losowaniu kupony sprawdzano ręcznie - za pomocą szablonów. Było to bardzo czasochłonne. Bo w warszawskiej centrali trzeba było sprawdzić kilka milionów kuponów.
- Wtedy przyjmowaliśmy o wiele mniej zakładów niż teraz – dodaje Białkowski.
Na ręcznie wypełnianym kuponie była rubryka na imię, nazwisko i adres gracza. Dzięki temu, jeśli ktoś zgubił kupon, nie tracił wygranej. Teraz kupon jest bezimienny - na okaziciela.
- Kiedyś w Pabianicach było tylko siedem kolektur Toto Lotka – wspomina Jacek Białkowski. – Grało się w Dużego Lotka, Ekspres Lotka i Małego Lotka.
Rewolucję przyniosły automaty do zakładów. Od tamtej pory prowadzącym kolektury jest o wiele łatwiej. Kupony Lotto są drukowane na miejscu – przez maszynę. A wyniki losowań sprawdza się komputerowo.
- Najpopularniejszą grą jest teraz Lotto, przez starych graczy wciąż nazywane Dużym Lotkiem – tłumaczy Białkowski. – Kumulacje dochodzą nawet do 50 milionów złotych.
W ubiegłym roku plac, na którym stała drewniana budka Lotto, został sprzedany. Wtedy Białkowski przeniósł swą kolekturę do „jamnika” - na ulicę Zamkową 42.
- Musieliśmy znaleźć miejsce blisko starej budki, by nasi klienci poszli za nami – mówi Białkowski. - Jest duża konkurencja. Myślę, że po przeprowadzce zyskałem nowych klientów.
Jacek Białkowski jest pracownikiem Totalizatora Sportowego. Pozostałe pabianickie punkty Lotto prowadzą osoby mające własną działalność gospodarczą.
Ostatnio pabianiczan wciągnęła gra Keno. Losowanie jest co 5 minut.
- Wygląda to trochę jak w kasynie. Gracze siedzą w kolekturze i obstawiają. Można spędzić tu sporo czasu, ale też wygrać sporo pieniędzy – mówi Białkowski.
Najwyższa wygrana w Keno u Białkowskiego sięgnęła 30.000 zł.
- To jest bardzo szczęśliwa kolektura – uważa Białkowski. – Co roku pada u nas wysoka wygrana.
W Multi Lotku gracz z Pabianic wygrał tu 48.000 zł.
- Było to dziesięć lat temu – dodaje sprzedawca kuponów.
Co jakiś czas w kolekturze pada „piątka” w Lotto. Wygrana sięga wtedy 4.000–6.000 zł. Za „trójkę” wypłaca się niezmiennie 24 zł.
Większą wygraną gracz musi zgłosić w Łodzi. Nie musi przychodzić do kolektury, w której kupił zakład.
- Wiemy, że u nas padła duża wygrana, ale nie wiemy, kto wygrał. Tak to wygląda – mówi Białkowski.
W punktach Lotto wypłaca się wygrane do 2.000 zł. Nie trzeba iść po pieniądze tam, gdzie kupiło się zakład. Wygraną można odebrać w dowolnej kolekturze w całej Polsce.
 

Więcej przeczytasz w papierowym wydaniu Życia Pabianic.