Zrywają się o piątej rano, by zdążyć przed śmieciarkami i konkurencją. Ich królestwo to śmierdzące kontenery i brudne śmietniki. Kilka lat temu mekką nurków śmieciowych było wysypisko w Łaskowicach. Tam mogli buszować do woli. Teraz przeganiają ich stamtąd służby miejskie.

– Zabroniliśmy zbieractwa, bo to niebezpieczne – mówi Mariusz Klimczak z Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej. – Nurki podchodziły pod pracujące na wysypisku maszyny. Gdyby się coś stało, cała odpowiedzialność spadłaby na nas.

Teraz „śmieciarze” opanowali pabianickie osiedla.

Zegarek i pięć dych w mące

Piąta rano, przed kilkoma minutami wyszło słońce. Do kontenera przy ulicy Brackiej podjeżdża na rowerze mężczyzna. Ubrany w zniszczone brązowe spodnie i kurtkę z drelichu. Rower – stary składak z blaszaną puszką przymocowaną drutem do bagażnika – opiera o pojemnik. Zza pazuchy wyjmuje ostro zakończony pręt. Podnosi klapę kontenera i gmera nim w środku. Tym razem nie znalazł nic wartościowego. Mężczyzna ma około „sześćdziesiątki”. Na imię mu Gienek.

– Tutaj ktoś mnie uprzedził, bo widać świeże ślady grzebania – mówi ze znawstwem. – Ale zwykle to ja jestem pierwszy.

Gienek szpera w śmieciach od kilku lat. W ten sposób dorabia do skromnej emerytury.

– Kokosów z tego nie ma, ale na papierosy i jakieś piwko od czasu do czasu wystarczy – mówi.

Zbiera wszystko, co da się zamienić na gotówkę – puszki, kartonowe pudła, butelki.

– Znajduję spore ilości drobniaków – mówi i na dowód brzęczy kieszenią. – A raz trafiłem całkiem dobry zegarek.

Okolice starego pawilonu na Bugaju. Od śmietnika do śmietnika krąży na rowerze siwowłosy, krępy mężczyzna. Ma około 70 lat. W kontenerach dłubie półmetrową lagą. Po każdej operacji pręt dokładnie wyciera o trawę.

– Zbieram puszki, butelki i makulaturę. Ale nieraz znajdę i srebro, i złoto – mówi. – Pieniądze też ludzie wyrzucają. Niedawno znalazłem pięćdziesiąt złotych w torbie z mąką.

Zawodowcy…

Doskonale znają rewiry, w których można liczyć na obfity łup. Po kartony chodzą do sklepów, złom przynoszą z okolic fabryk i budów. Dzięki rowerom i wózkom szybciej docierają do śmietników, więcej mogą zabrać jednym kursem. Wożą pręty z różnymi końcówkami po to, by szybciej i dokładniej przetrząsać worki z odpadkami.

– Zbieracze to osiemdziesiąt pięć procent moich klientów. Niektórzy grzebią w śmieciach by mieć na wino, ale większość wpycha do śmietnika bieda – mówi Jacek Wojtanik, właściciel punktu skupu makulatury i butelek przy ul. Skłodowskiej. – Najobrotniejsi potrafią przynieść 70 kilo papieru w ciągu jednego dnia. Mają swoje sposoby na wyciąganie butelek z „dzwonów”. Zarabiają dziennie ponad dziesięć złotych.

Za kilogram tekturowych kartonów można dostać 12–15 groszy. Butelka po wódce to 6 groszy. Za większą – o pojemności 0,75, płacą w skupach 12 gr. Jeśli jest czysta, bez kartek, „nurek” dostanie za nią nawet 15 gr.

Południe, okolice ulicy Gawrońskiej. Tutaj śmietniki stoją co kilkanaście metrów. Między nimi krąży mężczyzna w dresie. Ma około 40 lat i stary rower z koszykiem. Sprawnie przeczesuje wnętrza kontenerów. Łup jest niewielki – trzy puszki po piwie, małe pudełko po owocach i zapieczętowany karton soku. Ostrożnie go rozdziera, wącha i zaczyna popijać drobnymi łyczkami. Puszki stawia na chodniku i miażdży ciężkim buciorem. Ruchy ma wyćwiczone – jedno stąpnięcie i z puszki robi się płaska blaszka. W skupie za kilogram aluminiowego złomu płacą 25 groszy. Aby tyle zarobić trzeba uzbierać aż 65 puszek.

– Rekordzista przytargał na wózku prawie pół tony żelastwa. Głównie starych żeliwnych kaloryferów – mówi właściciel złomowiska.

…i amatorzy

Zbierają wieczorami, bo wstydzą się, że ktoś ich rozpozna. Szukają najczęściej blisko własnych domów.

– Zbieram tylko w śmietniku przy moim bloku – mówi cicho starsza kobieta w chustce na głowie, spod której wystają siwe włosy.

Ma 62 lata, z czego 40 przepracowała jako księgowa. Emeryturę ma tak niską, że liczy każdy grosz. Obliczyła nawet ile razy może maznąć masłem kanapkę, by na dłużej starczyło.

– Za kilka butelek lub gazet dostaję w skupie złotówkę, czasem więcej. Ale dzięki temu mogę przynieść z rynku kartofle albo pęczek włoszczyzny – wylicza.

– Częstymi klientami są dzieci – zauważyła szefowa punktu skupu przy ul. Moniuszki. – Mam dwóch takich, którzy przychodzą regularnie ze złomem, butelkami i makulaturą. Niedawno uskładali na wymarzony rower.