Piotra Poleskiego zatrudniła brytyjska organizacja pozarządowa Corporate Watch. To słynny "detektyw", który tropi i demaskuje poczynania wpływowych korporacji finansowych. Poleski pracował dla CW pół roku w Oxfordzie. Przeszukiwał Internet i biblioteki. Wynajdywał informacje o brudnych interesach, cichych udziałowcach i powiązaniach potężnych firm.
- Najsłodsze było odkrywanie powiązań rekinów finansjery ze skorumpowanymi politykami - opowiada.
Dzięki informacjom zdobytym przez takich pracowników jak Poleski udało się ujawnić kilka afer, które wstrząsnęły światową opinią publiczną.
Do Oxfordu przez sieć
Pracę w Oxfordzie Poleski znalazł, buszując w Internecie.
- O tym, że szukają kogoś z naszej części Europy, dowiedziałem się na ekologicznej liście dyskusyjnej - opowiada.
Jeszcze tego samego dnia Piotr wysłał swoje zgłoszenie. Tydzień później dowiedział się, że spośród setek kandydatów wybrali właśnie jego. Nie wahał się. Szybko spakował plecak, wskoczył do autobusu i 48 godzin później był w Oxfordzie.
Wśród artystów i kloszardów
Oxford to 118-tysięczne miasto na zachód od Londynu. Jego główną dzielnicę zbudowano wokół niezmiernie szacownego uniwersytetu, którego początki sięgają 1210 r.
- Na każdym kroku czułem, że jestem w kopalni wiedzy - opowiada pabianiczanin. - Wszędzie są stare, majestatyczne gmachy, a wokół nich biblioteki, księgarnie i małe antykwariaty.
Pozostałe dzielnice Oxfordu są uboższe, ale barwniejsze, oddzielone Tamizą. To międzynarodowy tygiel z mnóstwem bazarów, małych sklepów, wszędobylskich artystów i żebraków. Student z Pabianic mieszkał w takiej dzielnicy.
Antropologia i brudne gary
Zespół tropicieli, w którym pracował Piotr Poleski, składał się głównie z miejscowych. Musiało upłynąć sporo wody w Tamizie, nim zamknięci w sobie Anglicy obdarzyli zaufaniem przybysza z Polski. Piotr zdobył ich serca przez żołądki, gotując tradycyjne polskie obiady.
- Anglikom najbardziej smakowały placki ziemniaczane, zalewajka i bigos - opowiada.
Podczasweekendów dorabiał do skromnej pensji, zmywając naczynia w malezyjskiej restauracji prowadzonej przez islamskiego historyka. Wolne chwile spędzał na uniwersytecie. Chodził na wykłady z ulubionej antropologii.
- To wielka frajda uczyć się w tak szacownych murach - nie
kryje
zadowolenia.
Trzytygodniowy urlop spędził na rowerze. Zwiedził północną Anglię. Później autostopem wyruszył do Szkocji.
- Miałem szczęście, bo w Edynburgu trwał właśnie słynny festiwal teatralny - wspomina.
Smutny zbieg okoliczności
Tragiczne wydarzenia 11 września zastały Poleskiego w Londynie. Tego dnia rozpoczynała się konferencja światowych producentów broni. Pabianiczanin przyłączył się do demonstracji przeciwko nim. W tym czasie samoloty porwane przez terrorystów spadały na Nowy Jork i Waszyngton.
- Ktoś krzyknął, że samolot spadł na handlarzy bronią i tłum zaczął się cieszyć - opowiada. - Ale radość szybko zamieniła się w rozpacz.
Długa droga do domu
Powrót do Pabianic zajął Poleskiemu kilka dni, bo podróżował… autostopem. Przejechał ponad 1.500 kilometrów.
- To najlepszy sposób zobaczenia kawałka świata i spotkania ciekawych ludzi - mówi z przekonaniem.
Komentarze do artykułu: Nasz człowiek w Oxfordzie
Nasi internauci napisali 0 komentarzy