Barbara i jej przyjaciele startują w samochodowych rajdach dla turystów. Zza szyb auta obejrzeli niemal całą Polskę.

- Nie ma przyjemniejszego patentu na zwiedzanie - uważa Marek Pisańczuk, mąż Barbary.

Wyjeżdżają wczesną wiosną.

- Ale szczyt sezonu to maj, czerwiec i wrzesień. Wtedy startujemy nawet co tydzień - mówi Zbigniew Abramek, wiceprezes Startu.

Zloty to kilka dni zabawy i emocji. Zanim załoga (mąż - kierowca, żona - pilot) wyruszy w drogę, dostaje szczegółowy opis trasy. Bardzo łatwo z nim zabłądzić, bo znaczki na planie wyglądają jak egipskie hieroglify.

- Na szczęście znamy je na pamięć. Rzadko się zdarza, by ktoś pomylił drogę - opowiada Marek Pisańczuk.

Trasy (od 15 do 60 km) wiją się przez centra miast, pola, łąki i lasy. Trzeba je pokonać w czasie wyznaczonym przez sędziów.

- Adrenalina wylewa się uszami. Emocje są olbrzymie, bo nawet najmniejszy błąd może skończyć się utratą punktów i... rozwodem - żartuje Barbara Pisańczuk.

Żeby zdobyć komplet "oczek", nie wystarczy orientacja w terenie. Zawodnicy muszą błysnąć spostrzegawczością, znajomością historii i geografii.

- Po drodze zaliczamy zadania specjalne. Czasami bardzo trudne - opowiada Jarosław Smolarek, który wraz z żoną Magdą startuje od 6 lat.

- Rozpoznajemy zabytki na zdjęciach, ratujemy ofiary pozorowanych wypadków, odpowiadamy na pytania z historii regionu. I niemal zawsze rozwiązujemy testy z przepisów ruchu drogowego.

Ich samochody wyglądają jak biblioteki na kołach.

- Sędziowie pozwalają zajrzeć do ściąg. Dlatego na tylnych siedzeniach aut wozimy sterty atlasów, leksykonów, słowników geograficznych i przewodników - mówi Marek Pisańczuk.

Frajdy dostarcza też drugi etap. Uczestnicy pękają ze śmiechu, ścigając się na hulajnogach czy wielkich gumowych piłkach. Albo wciągając samochód pod górkę.

- Podczas niedawnego zlotu w Bełchatowie wymyślili próbę Stewarta. Na masce samochodu przyczepili nam pojemnik z piłeczką tenisową. Tor przeszkód trzeba było pokonać tak, by jej nie zgubić - opowiada Marek Pisańczuk.

Rajd w Bełchatowie drużyna z Pabianic wygrała w cuglach.

- Jesteśmy bezkonkurencyjni - mówi z dumą Jarosław Smolarek. - Tylko Energetycy z Bełchatowa są w stanie nam dorównać. Ale my mamy sześć załóg, oni ponad pięćdziesiąt.

Pabianicki Start istnieje od 36 lat.

- Najpierw jeździliśmy na motorach. Wtedy w Pabianicach było niewiele samochodów - wspomina Remigiusz Raźniewski, nestor naszych "motorowców". - Rajdy wymyśliliśmy, gdy zaczęło brakować emocji.

Przez lata półki w siedzibie klubu (hotel MOSiR-u) zaroiły się od pucharów.

- Nasze załogi zawsze kończą zawody w pierwszej dziesiątce - chwali się Zbigniew Abramek, wiceprezes Startu.