O godz. 14.45 strażacy i policjanci stanęli przed drzwiami mieszkania na  10. piętrze wieżowca przy zbiegu ulic Wyspiańskiego i Skłodowskiej. Tutaj mieszka 19-letni Jarek. Był w mieszkaniu.

Chwilę później z 10. piętra  wyrzucił od strony Skłodowskiej lodówkę i mikrofalówkę. Roztrzaskały się, uszkadzając rozstawiony przez strażaków przed blokiem skokochron.

Chłopak groził, że się zabije. Usiadł na zewnętrznym parapecie i mówił, że skoczy. Prawdopodobnie był na dopalaczach.

- Akcja zaczęła się o godz. 3.00 nad ranem. Zadzwonił na WCPR, czyli pod numer 112 i powiedział, że dziś ma wyznaczoną śmierć, że to dzień jego śmierci - mówi dyżurny. - Szukaliśmy go. Niestety wyłączył telefon. W domu też go nie było. 

19-latek ocknął się około 14.40 w mieszkaniu. Włączył telefon i dopiero wtedy dyżurny w rozmowie telefonicznej ustalił, że przebywa on w mieszkaniu na 10. piętrze wieżowca przy ul. Wyspiańskiego.

- Jak zaczęły wylatywać z okna przedmioty, to wracałem akurat do bloku z psem. Wyszedłem z ulicy Powstańców Warszawy - mówi świadek zdarzenia. - Od razu zadzwoniłem na policję, a potem do Życia Pabianic. Jakiś idiota czy pijany ten człowiek? Przecież mógł komuś zrzucić na głowę i zabić człowieka.

Policjanci stojący pod drzwiami dostali od matki 19-latka  zapasowe klucze do mieszkania. Prowadząc z nim cały czas rozmowę, czekali na dogodny moment wejścia do środka. Gdy tylko nadarzyła się stosowna chwila, policjanci dynamicznie weszli do mieszkania. Chwycili niedoszłego samobójcę za ręce i nogi i wciągnęli go z parapetu do środka.

Pogotowie było na miejscu. 19-letniego Jarka ratownicy z Falcka odstawią do szpitala psychiatrycznego.

 
Za informację dziękujemy Czytelnikowi