Pamięta pan pierwszy wyjazd karetką?
- Dobrze pamiętam. 15 grudnia 1980 roku był mroźny dzień i wydarzyło się kilka poważnych wypadków drogowych. Do dziś mam przed oczyma ofiary zderzenia małego fiata ze starem w Hucie Dłutowskiej. Gdy tam przyjechaliśmy, na szosie leżało dwóch nieprzytomnych mężczyzn. Było dużo krwi. Z zapałem zabrałem się do ratowania ciężko rannych, ale wtedy niewiele mogłem zdziałać. Jeden z nich zmarł w szpitalu.
Dlaczego lekarz był wtedy bezradny?
- Ten człowiek mógłby żyć, gdybym miał odpowiedni sprzęt medyczny. Ale w tamtych czasach lekarz jadący do wypadku miał pustą karetkę i… dobre chęci.
Teraz jest lepiej?
- O wiele lepiej, choć do doskonałości jeszcze daleko. Jest więcej zespołów lekarskich, lepsze wyposażenie w medykamenty i sprzęt do ratowania życia. Dlatego częściej wygrywamy walkę o życie pacjentów. Na przykład kilka dni temu dzięki defibrylatorowi udało mi się uratować kobietę, u której wystąpiło zatrzymanie krążenia. Pomagał mi zespół karetki: sanitariusz Janusz Wiśniewski i kierowca Ryszard Rżanek.
23 lata temu, po studiach na Akademii Medycznej, wsiadł pan do karetki i do dziś jest wierny pogotowiu.
- Najpierw odbyłem staż w szpitalu na oddziałach wewnętrznym, pediatrii i chirurgii, z pominięciem ginekologii, bo czas gonił. Bardzo dużo nauczyłem się wtedy od pabianickich lekarzy. Moi mistrzowie to: Zenon Owczarczyk, Maria Drobniewska, Leszek Zięba, Elżbieta Marynowska, Danuta Durajska, Kazimierz Kozłowski, Anna Majchert, Jerzy Otocki, Jadwiga Długaszewska, Bożena Napieraj, Włodzimierz Kuźniak. Za tę pomoc jestem im dozgonnie wdzięczny.
Nie lepiej było wybrać spokojniejszą pracę w szpitalu albo przychodni?
- Ja pracy nie wybrałem. Ówczesny szef lecznictwa, doktor Ryszard Napieraj, skierował mnie do pogotowia. Ale z tej decyzji byłem zadowolony, bo wolę pracować w ruchu, zmieniających się sytuacjach, nawet w nerwowym napięciu. Szpital i zaciszny gabinet przychodni to nie dla mnie.
W jakie dni tygodnia karetki wyjeżdżają najczęściej?
- Obawiamy się piątków, sobót i niedziel. Wtedy znacznie częściej jeździmy do wypadków, które powodują pijani kierowcy. Albo pędzimy do nagłych zachorowań, których przyczyną jest przepicie. Takie wyjazdy opóźniają niesienie pomocy innym chorym, dla ratowania których czas ma ogromne znaczenie.
- Dziękuję za rozmowę.
Komentarze do artykułu: Częściej wygrywamy walkę o życie
Nasi internauci napisali 0 komentarzy