- Czy już Pan wie, co wolno prezydentowi, co musi, a czego broń Boże nie powinien robić?

- Jestem już zorientowany, jak działa Urząd Miejski. Może jeszcze nie we wszystkich szczegółach, ale na pewno w tych zasadniczych sprawach. Zdaję sobie sprawę z tego, co powinienem robić jako prezydent i co muszę. Kwestię, czego mi nie wolno, określa prawo i zespół moich prawników.

- Czy są układy, na które nie ma rady?

- Nie zastałem takich układów. Nawet gdybym je zastał, to uważam, że jestem w stanie przerwać wszelkie układy.

- To dlaczego otoczył się Pan ludźmi, na których ciążą lub ciążyły podejrzenia a nawet oskarżenia o niegospodarność?

- W przypadku wiceprezydenta Hieronima Ratajskiego sprawa jest już zamknięta. Prokurator umorzył postępowanie w jego sprawie. Byłem przekonany, że to tak się skończy. Działalność pana Ratajskiego była bardzo korzystna zarówno dla Zakładu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, jak i miasta. Nie miałem wątpliwości, co do powierzenia mu funkcji wiceprezydenta.
W przypadku wiceprezydenta Marka Błocha sprawa w sądzie trwa chyba już od dwóch lat. Nie został skazany, więc trzeba go traktować jako niewinnego. Jego fachowość w dziedzinie geodezji, nieruchomości czy w sprawach budowlanych ułatwiły mi decyzję, co do jego nominacji.

- Jeżeli mówimy o fachowości, to dlaczego szefem Miejskiego Zakładu Komunikacyjnego został Romuald Piesik? Publicznie twierdzi on, że wożenie ludzi i koni, to prawie to samo. Ustaliliśmy, że nie ma wymaganego wyższego wykształcenia.

- Z przeprowadzonych z nim rozmów, zanim został nominowany, wynikało, że w swojej poprzedniej karierze zawodowej, miał do czynienia z transportem. To była jedna z niewielu osób, która nie obawiała się podjęcia tej funkcji. Musieliśmy szybko kogoś znaleźć, bo ponad 90 procent załogi MZK groziło strajkiem. Aby zapobiec dalszym konfliktom, trzeba było szybko zmienić kierownictwo. Sprawa dyplomu wyższych studiów była na drugim miejscu, tym bardziej, że pan Piesik okazał się dyplomem studiów podyplomowych. Pana Piesika zatrudniłem na czas określony, ale został on bardzo dobrze przyjęty przez pracowników. Decyzja była słuszna, bo MZK normalnie funkcjonuje, a dyrektor Piesik przedstawił propozycję przekształcenia tego zakładu budżetowego w spółkę prawa handlowego. Z tego powodu została wstrzymana decyzja o ogłoszeniu konkursu na dyrektora MZK.

- Liczyliśmy, że gdy profesor obejmie urząd, będą konkursy na stanowiska. Szansę dostaną młodzi, wykształceni i nieskompromitowani. Tymczasem mamy awanse z partyjnego klucza. Dlaczego?

- W ciągu ostatnich lat reformy urzędu zastępowane są politycznymi wymianami ludzi. Nie ma znaczenia, czy prezydent jest profesorem. Są stanowiska, na które trzeba mianować, są takie, do których obsadzenia konieczny jest konkurs. To określa prawo. W najbliższym czasie będą jednak konkursy.

- Czy prawdą jest, że przy każdej nominacji musi mieć Pan zgodę Janusza Tomaszewskiego?

- Zawsze słucham rad fachowców w danej dziedzinie. Może to być także pan Tomaszewski, ale ostateczną decyzję podejmuję sam niezależnie. Przed nominacją zasięgam języka na temat każdego z kandydatów i z każdym staram się osobiście spotkać.

- Podczas kampanii wyborczej obiecywał Pan pabianiczanom równe chodniki i gładkie jezdnie. Kiedy spełni Pan te obietnice?

- Mam nadzieję, że już w tym roku wygospodarujemy na to pieniądze. Przynajmniej, aby zacząć naprawę chodników.

- Kolejnym Pana hasłem wyborczym było zmniejszenie biurokracji. O ile zmniejszył Pan stan urzędników w mieście?

- W ostatnich dwóch latach liczba zatrudnionych pracowników w urzędzie zwiększyła się. Jesteśmy zmuszeni do zmniejszenia tego zatrudnienia, ale kolejne zwolnienia zwiększają liczbę bezrobotnych. Jesteśmy w trakcie restrukturyzacji urzędu i zależnych jednostek. Polega ona na analizowaniu przydatności konkretnych osób. Na pewno będą zwolnienia.

- Podczas krótkiej prezydentury zdążył już Pan wyjechać do Chin na kongres medyczny i do Austrii na zimowy urlop. Czy szykuje się Pan do kolejnych wojaży?

- Mój wyjazd do Chin nie powinien zaskoczyć moich wyborców. Z chwilą zakończenia wyborów moje obowiązki wobec uniwersytetu medycznego, wobec nauki nie skończyły się. Światowy kongres w Chinach był planowany rok wcześniej. Dotyczył nowotworów przewodu pokarmowego i kierowana przeze mnie katedra przedstawiła na nim wyniki 25-letnich badań. Na osiągnięciach tego kongresu skorzystają także pabianiczanie.

- Ale na Pana wyjeździe na narty nie skorzystają.

- Urlop każdemu pracownikowi się należy. Wszystko w urzędzie działa prawidłowo i mogłem wybrać się na krótki tygodniowy wypoczynek. Urząd na tym nie stracił, a żartując, pabianiczanie nawet skorzystali. Ich prezydent odetchnął świeżym alpejskim powietrzem. Jeżdżąc na nartach nabrałem kondycji, która przyda się w pracy.
Z przykrością muszę stwierdzić, że z powodu nawału obowiązków prezydenta, zrezygnowałem z prac jako polski przedstawiciel do spraw onkologii w Brukseli.

- Z tego wynika, że pacjenci stracili świetnego lekarza, a miasto jeszcze nie zyskało skutecznego prezydenta?

- Pacjenci nie stracili, bo zawiesiłem praktykę lekarską, ale nadal jestem konsultantem przy trudnych operacjach. Jestem przeświadczony, że pabianiczanie powinni zyskać skutecznego prezydenta. Dziś jeszcze za wcześnie, aby to oceniać. Moja decyzja o startowaniu w wyborach była jedną z najtrudniejszych w życiu. Zamierzam miastu poświęcić wszystkie moje siły i umiejętności.