Jak to się zaczęło?
- Miałem dziewięć lat. Starszy brat Wojtek zabierał mnie na mecze Włókniarza. Takie pętaki jak ja marzyły wtedy, żeby razem z piłkarzami wyjść z szatni na boisko. Jak się udało raz czy drugi, byłem najszczęśliwszym chłopakiem w Pabianicach. Najczęściej szedłem u boku bramkarza Zdzisława Derasa.
Kiedy pierwszy raz wdrapał się pan na zegar?
- W 1961 roku. Gospodarzem stadionu był wtedy mój ulubiony bramkarz, Deras. Kiedyś zapytał, czy chciałbym siedzieć przy zegarze. Jasne, że chciałem! Zgodziłem się bez namysłu.
Na czym polegała ta robota?
- Przychodziłem przed meczem, odebrałem z magazynu drabinę i budzik…
- Budzik?
- Tak, budzik. To był okrągły zegar, normalny domowy budzik. Do niego przyczepiałem wielkie, ale lekkie wskazówki. Z magazynu brałem też tablice z cyframi, żeby pokazywać wynik meczu. Zegar puszczałem na gwizdek sędziego. Potem siedziałem na desce przed tarczą i czekałem, aż ktoś strzeli gola.
Włókniarze strzelali wtedy sporo bramek, było więc dużo pracy?
- To były piękne lata! Nawet jak za kołnierz lał się deszcz albo śnieg sypał w oczy.
Zdarzyła się panu jakaś wpadka?
- Oj, sporo! Pamiętam, że na meczu z DKS Łódź, bo tak nazywał się łódzki Włókniarz, nasi prowadzili 12:0. A ja miałem tylko tabliczki z cyframi od "1" do "9". Wtedy pomogli kibice. Wypisali liczbę "12" na białym kartonie i szybko podali mi na wieżyczkę.
Podobno raz zatrzymał pan zegar podczas meczu?
- Niechcący dotknąłem wskazówek i zegar stanął. To było na meczu o mistrzostwo trzeciej ligi, ze Startem Starachowice. Opóźnienie zauważył sędzia Janusz Marcinkiewicz i krzyknął: "Panie zegarowy! Zegar stoi, a pan co?".
Były też smutne chwile?
- Parę razy długo nie schodziłem z wieżyczki, bo beczałem z rozpaczy. Tak było po przegranej w karnych 5:6 o Puchar Polski z Arką Gdynia i po meczu o awans do pierwszej ligi. Pokonała nas wtedy 2:3 Lechia Gdańsk.
Kiedy zszedł pan z zegara ostatni raz?
- W 1985 roku. Włókniarz grał wtedy w drugiej lidze. Weszły przepisy, że na boiskach drugoligowców mają być zegary elektroniczne. Odkupiliśmy wysłużony zegar od łódzkiego Widzewa.
Co się stało ze starym zegarem?
- Jakiś czas służył piłkarzom ręcznym. Teraz leży gdzieś w kącie magazynu.
Trudno było się z nim rozstać?
- Bardzo! Ale za to miałem pożegnanie jak piłkarz. Od klubu dostałem puchar i kwiaty, a kibice wołali: "Wracaj na zegar!". Rozstałem się z zegarem, ale nie z piłkarzami. Nadal im pomagam. Przygarnęły mnie też koszykarki. Jeżdżę z nimi na mecze i filmuję ich grę.
Dziękuję za rozmowę.
Komentarze do artykułu: 24 lata na zegarze
Nasi internauci napisali 0 komentarzy