66-letnia kobieta straciła przytomność tuż przed mszą.

Parafianka z ul. Grunwaldzkiej przyszła na poranną mszę w kościele św. Maksymiliana tuż przed godziną 8.00. Msza się jeszcze nie zaczęła, kiedy kobieta osunęła się w ławce. Straciła przytomność, charczała.

- Któryś z obecnych w kościele parafian poprosił siostrę zakrystiankę, by wezwała pogotowie - opowiada ksiądz Krzysztof Florczak.

- Pogotowie wezwałam o godzinie 7.50 - dodaje siostra Marcelina. - Kiedy przyjechało, msza już trwała. Musieli jechać jakieś 10-15 minut.

Pomoc okazała się spóźniona. Lekarz mógł stwierdzić już tylko zgon.

- Warunkowo rozgrzeszyłem i namaściłem tę kobietę - mówi ksiądz Krzysztof.

Zmarłą przeniesiono do bocznej kaplicy. Wezwano policję. Funkcjonariusze przeszukali ubranie kobiety i znaleźli dokumenty. Powiadomiono rodzinę o tragedii.

- Mąż tej pani był w szoku - dodaje ksiądz. - Trudno było mu uwierzyć w to, co się stało. Kiedy jego żona wychodziła z domu, czuła się dobrze.

Obecni na mszy parafianie dziwili się, że pogotowie przyjechało po 15 minutach od wezwania.

- Przecież w ciągu 15 minut ze szpitala do kościoła można przyjść pieszo! - uważa Jadwiga Urbańska, która była na niedzielnej mszy.