W czerwcu 1934 roku tysiące gapiów z całego miasta pobiegło w okolice cmentarza, skąd dochodziły odgłosy strzelaniny. Kule świstały nad głowami ciekawskich. To 32-letni ślusarz Roman Ciepłowski strzelał do policjantów, a pół setki policjantów strzelało do niego. Godzinę wcześniej Ciepłowski zabił 62-letnią stryjenkę, ciężko zranił jej zięcia i pokaleczył córkę. 
Jak do tego doszło? „Gazeta Pabjanicka” sprzed 90 lat napisała, że przyczyną był długotrwały spór o mieszkanie. Kamienica przy ulicy Łąkowej 29, gdzie wydarzyła się tragedia, była własnością 62-letniej wdowy Marii Ciepłowskiej, która zajmowała dwa pokoje z kuchnią na parterze. Po sąsiedzku mieszkała jej córka z mężem – Antonim Zawadzkim. Pozostałe mieszkania Ciepłowska wynajmowała. Jednym z lokatorów był jej bratanek - Roman Ciepłowski, mieszkający wraz z żoną i 4-letnią córeczką w małym pokoju na piętrze. Młode małżeństwo od lat nie płaciło komornego, co było powodem sporów ze stryjenką, jej córką i zięciem.
Roman Ciepłowski miał żal do stryjenki, że użyczyła mu tylko jednego pokoju w swej kamienicy, podczas gdy córce dała dwa większe pokoje z kuchnią.
Kilka sporych mieszkań w kamienicy stryjenki stało wolnych, czekając na lokatorów. Ciepłowski domagał się większego mieszkania, a stryjenka – pieniędzy za wynajęty przez Romana pokój na piętrze. 
Młodzi Ciepłowscy pracowali w tkalni fabryki Kruschego i Endera. Zarobki obojga z powodzeniem wystarczyły na utrzymanie rodziny, póki Roman Ciepłowski nie został zwolniony (redukcja załogi). Od tamtej pory dorywczo pracował na pobliskich plantacjach warzyw. Gdy w domu zabrakło pieniędzy na bieżące wydatki, a właścicielka kamienicy coraz natarczywiej upomniała się o komorne, wybuchały kłótnie. Wreszcie Ciepłowska wniosła sprawę do sądu i lokator dostał nakaz eksmisji.
 
Na kilka dni przed terminem eksmisji, sprawę zaległych czynszów Roman Ciepłowski chciał załatwić z zięciem stryjenki - Antonim Zawadzkim, którego znał lepiej, bo czasem zapraszał na piwo. Zaproponował Zawadzkiemu 30 złotych, jako spłatę zaległości, ale Zawadzki go wyśmiał. Dług Ciepłowskiego wobec stryjenki sięgał kilkuset złotych. „Z łobuzami nie gadamy!” – miał oświadczyć Antoni Zawadzki, trzaskając drzwiami przed nosem dłużnika.
 
 „To dolało oliwy do ognia” – zauważył dziennik „Echo” z 1934 roku,
pisząc: „Wczoraj około godziny pierwszej po południu, gdy Ciepłowska z córką i jej mężem - Antonim Zawadzkim, siedziała w kuchni przy obiedzie, nagle wszedł rozwścieczony Roman Ciepłowski. Nastąpiła ostra wymiana słów. W pewnym momencie Ciepłowski wyciągnął zza pasa dużego kalibru rewolwer automatyczny i począł strzelać do siedzących przy stole”. 
Najpierw Roman Ciepłowski strzelił do Antoniego Zawadzkiego. Potem do kobiet. Trafiony kulą Zawadzki, upadł na podłogę, mocno krwawiąc. Gdy leżał, zbrodniarz wpakował mu jeszcze dwie kule. „Nienawidzę cię!” – krzyczał.
Ranna Maria Ciepłowska zdołała wydostać się przed dom - na ulicę Łąkową. Tymczasem zbrodniarz załadował rewolwer, też wybiegł na ulicę i dwukrotnie strzelił do stryjenki, zabijając ją. Kule utkwiły w głowie i sercu. Ciepłowska skonała na chodniku przed domem. Jej ranna w nogę córka schowała się w podwórzu. 
 

Szturm na kamienicę

Zbrodniarz wbiegł do swojego mieszkania na piętrze. Dębowe drzwi zabarykadował szafą i komodą. Jak się później okazało, w domu miał prawie sto pocisków do rewolweru. Mieszkanie było puste, bo rankiem Ciepłowski wysłał żonę z córeczką na pielgrzymkę do Łagiewnik. Także rankiem napisał obszerny list, w którym tłumaczył najbliższym, dlaczego musi się rozprawić z nieustępliwą stryjenką i jej familią.
Strzały u Ciepłowskich usłyszał mieszkający w sąsiedztwie posterunkowy policji państwowej. Wyszedł przed dom, zobaczył co się dzieje i natychmiast zatelefonował do kolegów z posterunku. Niebawem na ulicę Łąkową przyjechali policjanci z komendy powiatowej z Łasku i policjanci z Łodzi – w sumie 50 funkcjonariuszy w pancerzach i szturmowych hełmach. Dowodził komisarz Bolesław Grzywak. Sześciu policjantów wdrapało się na dach sąsiedniego domu. Roman Ciepłowski strzelał do nich z okna mieszkania, ale nie trafiał. Policjanci otworzyli ogień z karabinów, rozbijając szyby i ramy okien. Ciepłowski musiał paść na podłogę.
Wieści o zbrodni przy ulicy Łąkowej błyskawicznie obiegły miasto.
Wkrótce tysiące gapiów tłoczyły się w pobliżu miejsca, gdzie policja osaczyła uzbrojonego zbrodniarza. Połowa policji pilnowała wrzeszczącego tłumu, połowa otoczyła dom, zastawiając cztery wyjścia na podwórze i ulicę. Kule świstały na ulicach Łąkowej, Pięknej, Żabiej i Widok. Gdy strzelanina na chwilę cichła, Ciepłowski „przemawiał” do gapiów, tłumacząc powody tego, co zrobił kilka godzin wcześniej. Nie kajał się, zapowiadał walkę do ostatniej kuli.
 
Komisarz Bolesław Grzywak nie miał zamiaru narażać życia policjantów. Do mieszkania, z którego strzelał zbrodniarz, rozkazał wrzucić granaty łzawiące. Gdy granaty wybuchły, oszołomiony Ciepłowski wydostał się na korytarz, skąd po schodach wbiegł na strych kamienicy. Teraz strzelał do policjantów zza okna zabitego deskami.
Gruchnęła salwa z policyjnych karabinów. Potem druga i trzecia. Kilka minut później Roman Ciepłowski już nie strzelał. Policjanci wyłamali drzwi prowadzące na strych. Ciepłowski nie żył, leżał we krwi. W jego ciele były cztery rany: dwie w klatce piersiowej, jedna pod obojczykiem i jedna w głowie. „Ostatnią kulę z rewolweru zbrodniarz przeznaczył dla siebie. Kula ta roztrzaskała mu czaszkę” – zapisano w policyjnym protokole.
 
„Ciało mordercy i jego ofiary zawieziono do kostnicy w szpitalu miejskim” – nazajutrz doniosła prasa.
„Obława trwała trzy godziny i zakończyła się dopiero o godzinie czwartej po południu”. Do kostnicy trafiły też zwłoki stryjenki Ciepłowskiego. Ciężko rannego Antoniego Zawadzkiego zabrano do szpitala, gdzie przeszedł operację wyjęcia z ciała trzech kul. Jego żonę, ranną tylko w nogę, wieczorem lekarze wypisali do domu.
13 czerwca dziennik „Echo” pisał: „Pogrzeb Romana Ciepłowskiego odbył się w wczoraj w godzinach wieczornych. Zwłoki szaleńczego mordercy spoczęły na niepoświeconym miejscu cmentarza katolickiego. Pogrzeb Marii Ciepłowskiej odbędzie się dziś w godzinach wieczornych. Trzecia ofiara - Antoni Zawadzki, czuje się znacznie lepiej. Lekarze wróżą mu szybki powrót do zdrowia. Czwarta ofiara - żona Zawadzkiego, jako spadkobierczyni swej zamordowanej matki, zajęła się naprawieniem domu uszkodzonego podczas oblężenia. Grupy ludzi nadal gromadzą się w okolicy nieszczęsnego domu dla obejrzenia miejsca tragicznych wypadków, w czym policja już nie przeszkadza”.
 

Wariat czy desperat?

Gazety z 1934 roku  jeszcze długo drążyły okoliczności tragedii przy ulicy Łąkowej. Dziennik „Echo” pisał, że „Roman Ciepłowski był urodzonym pabianiczaninem, znanym na terenie miasta z dziwactw różnego rodzaju. Jego ojciec cierpiał na chorobę umysłową i rozszedł się ze swoją żoną - matką Romana. Przed pięciu laty Roman ożenił się z mieszkanką okolic podwarszawskich, z którą miał córeczkę. W krótkim czasie pożycia małżeńskiego Ciepłowski kilkakrotnie rozchodził się z żoną, do której po pewnym czasie powracał, groźbą zamordowania zmuszając ją do współżycia”. Inne gazety pisały wprost, że Roman Ciepłowski był szaleńcem – człowiekiem, z którym nikt by nie wytrzymał.