Był 1887 rok, gdy młodziutki Kasim Kiorhassan wyruszył „za chlebem” w świat. Z Turcji, gdzie się urodził i wychował, dotarł do Kalisza pod zaborem rosyjskim. Młodziutki Turek chciał pracować wśród Polaków, by zarabiać lepiej niż w ojczyźnie. Chciał zarabiać na tym, na czym się znał, a świetnie znał się na cukiernictwie. Kasim od dziecka praktykował w piekarni ojca – cukiernika z dziada pradziada.
W Kaliszu Kiorhassan wynajął nieduży warsztat przy rynku, gdzie zbudował piec. Tam upiekł swe pierwsze ciastka i mieszał miód z bakaliami. Przy piekarni Kasim otworzył mikroskopijną cukiernię – mieszczącą ledwie dwóch klientów. Turek był pracowity, uczciwy i nie skąpił cukru, szybko zdobył więc uznanie kaliskich łasuchów. Z łatwością opanował język polski i język rosyjski.
Pewnego dnia sprzedającego ciastka Kasima poraziła uroda młodej klientki cukierni – panienki Marii. Turek dowiedział się, że Maria odwiedza w Kaliszu krewnych. Piękna panna była córką Neldnerów z Pabianic, zamożnych posiadaczy tkalni, farbiarni i drukarni chust. Marii nie były obojętne umizgi czarnowłosego przystojniaka zza lady, choć jako panna z dobrego domu długo nie dawała poznać tego po sobie. Do cukierenki w rynku Neldnerówna zaglądała niemal codziennie.
Turkowi marzyło się małżeństwo z Marią. Jednak stanowczy rodzice dziewczyny gładko odprawili islamskiego absztyfikanta. Neldnerowie od pokoleń byli ewangelikami, Maria - też. „Nigdy, przenigdy!” – kategorycznie oznajmił ojciec.
Miłość była silniejsza. Kilka tygodni później Kasim bez słowa porzucił swój warsztat w kaliskim rynku, uprowadził Marię, wywiózł ją nad Bosfor i tam bez przymusu pojął za żonę.
Neldnerowie długo szukali córki, nie szczędząc na to rubli. Ale gdy wreszcie odnaleźli ją, Maria za nic na świecie nie chciała wracać do Pabianic. Kochała Kasima – co do tego Neldnerowie nie mieli żadnych wątpliwości.
W dalekiej Turcji Maria urodziła czterech synów. Rodzice dali im imiona: Junus, Mustafa, Hamdi i Mahmud-Tadeusz. Cukiernik Kasim z trudem utrzymywał rodzinę, ciężko pracując w warsztacie ojca. Maria nie chciała wracać do Pabianic. Pogodzeni z tym fabrykanci, pobłogosławili młodych i wnuki.
Szczęście Kiorhassanów nie trwało długo. W 1909 roku Kasim nagle się rozchorował i zmarł. Pozbawiona środków do życia Maria napisała błagalny list do rodziców. List szedł prawie miesiąc, a gdy wreszcie dotarł do Pabianic, Neldnerowie niezwłocznie sięgnęli po sakiewkę. Posłany do Turcji umyślny, sprowadził Marię wraz z czterema synami.
Trzech muzułmanów, jeden katolik
Mali Kiorhassanowie zamieszkali w Pabianicach, przy dziadkach. Wyglądali jak polscy chłopcy, co ułatwiało im życie w obcym kraju. Junus, Mustafa, Hamdi i Mahmud-Tadeusz odebrali solidne wykształcenie z maturą. Ten, który czuł się na siłach, mógł studiować na politechnice. Za pieniądze dziadków chłopcy uczyli się fachu, który miał zapewnić im dostatek.
Najstarszy z Kiorhassanów – Junus, ukończył szkołę kadetów. Podczas pierwszej wojny światowej bił się w szeregach polskich wojsk na froncie wschodnim. Wzięty do niewoli (w Tule), poznał młodziutką Rosjankę. Wkrótce przysłał mamie i braciom wiadomość, że się żeni i zostanie w Rosji. Tak też uczynił.
Przystojny Mustafa był zatwardziałym kawalerem. W polskim mundurze, z orzełkiem na czapce, walczył z bolszewikami (1920-1921) i bronił Warszawy. Po zwycięstwie wojsk Józefa Piłsudskiego został zdemobilizowany i wrócił do domu. Odtąd prowadził w Łodzi tkalnię jedwabnych chustek. Przed wybuchem drugiej wojny światowej Mustafa wyemigrował do Ameryki Południowej.
Jego brat - Hamdi Kiorhassan, miał kłopoty ze swym arabskim imieniem. W Polsce brano Hamdiego za Żyda, trudno było mu zdobyć mu zaufanie Polaków. Z tego powodu Hamdi używał też imienia Roland. W maju 1939 roku, gdy zgubił dokumenty, dał w gazecie ogłoszenie następującej treści: „Kiorhassan Hamdi vel Roland, Ruda Pabianicka, Piłsudskiego 41, zgubił kartę kontroli opłat pojazdów mechanicznych”.
Hamdi był zaradny jak ojciec. W folwarku Żdzary koło Ksawerowa (kilka kroków od miejsca, gdzie dziś stoi biurowiec Urzędu Gminy Ksawerów) wydzierżawił murowany budynek. Sprowadził parowe maszyny i krosna. Z pomocą braci w latach 30. uruchomił fabrykę chust dekoracyjnych i drukowanych tkanin wełnianych o nazwie „Podhalanka”. Kilka lat później Hamdi ożenił się z córką właścicieli folwarku, Gretą Gummelt. Syn Grety i Hamdiego – Roland Kiorhassan, chodził z polskimi i niemieckimi dziećmi do szkoły powszechnej w Ksawerowie.
Najmłodszy syn Marii i Kasima - urodzony w 1904 roku w Turcji Mahmud-Tadeusz, z własnej woli przyjął w Polsce chrzest katolicki. Miał wtedy 23 lata i wystarał się o polskie obywatelstwo. Trzej jego bracia zgodnie pozostali przy religii ojca - islamie.
Z pomocą braci i pieniędzy dziadków Mahmud-Tadeusz zbudował w Rudzie Pabianickiej piętrową willę otoczoną parkiem. Dom stanął w 1928 roku przy Szosie Piotrkowskiej (dziś ulica Rudzka). Zamieszkała w nim także matka Kiorhassanów – Maria. Na sąsiedniej działce bracia uruchomili fabryczkę tkanin kościelnych i liturgicznych. Zatrudniali 30 robotników, napęd dla krosien dawały lokomobile (maszyny parowe).
Na rozstajnych drogach
Mahmud-Tadeusz, który z wykształcenia był chemikiem – kolorystą, dobrze zarabiał na finezyjnym barwieniu tkanin. Miał cechowe świadectwo majstra drukarskiego. Tadeusz nie szczędził grosza na parafię katolicką św. Józefa w Rudzie Pabianickiej, należał do Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej. Był powszechnie lubiany, wybrano go prezesem patriotycznego Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół”.
Kilka lat przed wybuchem drugiej wojny światowej bracia Kiorhassanowie kupili w Łodzi fabryczną halę, by produkować w niej tkaniny liturgiczne i deseniowe. Fabrykę mieściła się przy ulicy Dowborczyków 6 i też nosiła nazwę „Podhalanka”. Wyjeżdżały z niej w świat mechanicznie tkane i ręcznie drukowane ornaty, obrusy, baldachimy, kościelne chorągwie i barwne tureckie chusty. Na parterze kamienicy przy ulicy Piotrkowskiej 60 bracia wykupili lokal, otwierając elegancki sklep z chustami. Wśród klientów sklepu byli Włosi, Niemcy, Francuzi i Rumuni.
Gdy wybuchła druga wojna i nadciągały hitlerowskie wojska, mieszkająca w sąsiedztwie niemiecka rodzina ostrzegła Mahmuda-Tadeusza. Nazwisko Kiorhassan miało figurować na liście Polaków, których gestapo aresztuje i wywiezie do obozu zagłady. Nie z powodu tureckich korzeni Tadeusza, lecz angażowania się Kiorhassana w polskie życie patriotyczne, kulturalne i społeczne.
Mahmud-Tadeusz posłuchał życzliwych sąsiadów, czym prędzej wyjechał. Schronienie znalazł w klasztorze pod Warszawą. Nie zamierzał jednak biernie czekać na wyzwolenie. Wkrótce z okupowanej Polski Mahmud-Tadeusz przedostał się do Francji i zaciągnął do ochotniczej służby wojskowej. Po napaści Niemiec na Francję ewakuowano go do Wielkiej Brytanii. W sformowanej tamże 1. Dywizji Pancernej generała Stanisława Maczka szeregowy Kiorhassan szkolił się do walki z faszystami. Szlak bojowy Mahmuda-Tadeusza nie jest spisany w dokumentach dywizji. Bardzo możliwe, że znający kilka języków Polak tureckiego pochodzenia wykonywał zadania specjalne.
W 1947 roku Mahmud-Tadeusz wrócił do Polski. Nie odnalazł tu starszego brata - Mustafy, który zmarł rok po wojnie. Drugi brat – Hamdi vel Roland, stracił fabryczkę w Żdżarach (została bezprawnie znacjonalizowana), nie miał z czego żyć. Wraz z żoną i dorastającym synkiem Rolandem wyemigrował do Argentyny, w czym ponoć pomógł mu brat - Mustafa.
„Obcy” i „podejrzani”
Powojenne władze Polski znacjonalizowały fabryczki Kiorhassanów. „Podhalanka” dostała się pod zarząd państwowych zakładów włókienniczych im. Andrzeja Struga. Komuniści zawłaszczyli także unikalne wzory tkanin, jakie przez lata wypracowali sobie bracia tureckiego pochodzenia. Zbyt obcobrzmiące – zdaniem komunistów – nazwisko Kiorhassan, nakazano spolszczyć, odejmując z niego jedno „s”. Rodzina dostała nowe dokumenty tożsamości.
Willą Kiorhassanów „zaopiekował” się państwowy urząd kwaterunkowy. Prawowici właściciele budynku musieli się wyprowadzić do ciemnej piwnicy. Zamieszkała tam matka Kiorhassanów – wdowa po cukierniku Kasimie. Pokoje na parterze i piętrze willi wydział kwaterunkowy przydzielił lokatorom komunalnym – przeważnie tułaczom ze Wschodu i wielodzietnym rodzinom łódzkich robotników.
Mało brakowało, a Maria Kiorhassanowa musiałaby wynieść się nawet z piwnicy. To dlatego, że jeden z lokatorów willi, podający się za kombatanta wojennego, próbował zająć cały dom i ogród - jako mienie poniemieckie. Lokator ów napisał na Kiorhassanów stertę kłamliwych donosów do władz. Na szczęście z wojny wrócił Mahmud-Tadeusz, krzyżując niecne plany lokatora.
Niedługo potem Mahmud-Tadeusz ożenił się z poznaną po wojnie Polką – Marią Furmankiewiczówną. Wychowywali dwóch synów: Tadeusza juniora (przyszedł na świat w 1948 roku) i Konrada (1950).
W 1953 roku zmarła sędziwa matka Kiorhassanów – Maria z Neldnerów. W nekrologu, jaki wydrukował „Dziennik Łódzki”, Mahmud-Tadeusz kazał napisać: „21 stycznia zasnęła w Bogu nasza ukochana matka, teściowa i babka, śp. Maria Koerhasan-Oglu”. Pochowano ją na cmentarzu ewangelickim.
Przez stalinowskie władze Polski Mahmud-Tadeusz był traktowany najpierw jako „obcy” (bo z ojca Turka), a później jako podejrzany o niecne związki z imperializmem (bo podczas wojny walczył pod rozkazami generała Maczka). Urząd Bezpieczeństwa Publicznego kilkakrotnie wzywał go na przesłuchania, wypytując o znajomych w Anglii i Francji. Ubecy sugerowali Kiorhassanowi, by na stałe wyjechał z Polski, bo „może mu się przydarzyć coś złego…”.
Mahmud-Tadeusz nie mógł znaleźć pracy. Dlatego między Pabianicami a Łodzią kupił poletko, na którym zasadził ziemniaki. W pobliskiej szopie hodował świnie. Zmarł w 1955 roku, zostawiając bez grosza żonę z dwoma małymi synami. Wdowie i dzieciom pomagali sąsiedzi. Starszy syn wyrósł na muzyka. Jako nastolatek dawał dzieciom lekcje gry na pianinie.
Powrót do domu
Dopiero w latach 90. zeszłego wieku Kiorhassanowie mogli się upomnieć o swe zrabowane mienie. Od skarbu państwa zażądali zwrotu łódzkiej fabryki. Ale nie dostali nawet jednego czółenka. Państwo polskie zdążyło sprzedać tkalnię prywatnemu inwestorowi. Tadeuszowi i Konradowi Kiorchassanom zwrócono tylko willę - mocno zniszczoną przez komunalnych lokatorów. Od tamtej pory prawowici właściciele wciąż odnawiają dom, bo remont kosztuje krocie.
W willi zamieszkali obaj bracia: Tadeusz samotnie, a Konrad z żoną i synem, dziś już absolwentem stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Łódzkim. Rodzina prowadzi interesy handlowe z tureckimi firmami. Syn Konrada - najmłodszy z Kiorhassanów, nosi imię Kasim. Dostał je po romantycznym i nieco szalonym pradziadku – tureckim cukierniku, który porwał piękną pabianiczankę.
PRZECZYTAJ INNE ARTYKUŁY TEGO AUTORA:
Gdy pabianiczanie płynęli do Brazylii. Za chlebem
Jak szynka z Pabianic podbiła Stany Zjednoczone
Będzie wymiana pieniędzy: za 100 starych złotych - tylko 1 zł
Komentarze do artykułu: Jak Turek porwał piękną pabianiczankę HISTORIA
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy