Grasowali przez ponad rok – zazwyczaj wieczorami i nad ranem. Łupili sklepikarzy z Placu Dąbrowskiego (dzisiejszy Stary Rynek) oraz ulic: Zamkowej, Warszawskiej, św. Jana, Zachodniej (Skłodowskiej), Tuszyńskiej (Piotra Skargi), Narutowicza. Komisariat policji państwowej dostał dwanaście zawiadomień od właścicieli sklepów o bezczelnych kradzieżach zegarków, trzewików, sukna, szynki, kiełbasy, wódki i likierów, mydła, świec, żeliwnych piecyków.
Drugie tyle ograbionych kupców bało się poskarżyć policjantom. Powód? Józek Mackiewicz był piekielnie mściwy. Żydowskiemu handlarzowi z ulicy Warszawskiej, który doniósł policji o włamaniu i kradzieży tuzina par męskich butów, Mackiewicz podpalił sklep. Dwóch skarżypytów - kupców ze Starego Miasta, zbój pobił.
Pierwsze włamanie szajki Józka Mackiewicza udokumentowano w grudniu 1923 roku.
Ze składu sukna Hermana Stachła złodzieje wynieśli wówczas 80 metrów drogich tkanin na płaszcze, spodnie, suknie i palta. Wyrżnęli szyby w drzwiach i splądrowali składzik. Według policji sprawcami tego przestępstwa byli Józef Mackiewicz i Stefan Wolniewski. Połowę skradzionych tkanin Mackiewicz sprzedał paserowi - Andrzejowi Marczewskiemu.
Niedługo potem prasa opisała kolejną zuchwałą kradzież w sklepie: „1 marca 1924 roku w nocy w Pabjanicach dokonano za pomocą wyrżnięcia szyby w oknie wystawowym zaboru sukna na szkodę Janiny Świetlickiej, łącznej wartości 140 milionów marek polskich. Podejrzewano o to Józefa Mackiewicza, Ignacego Marczewskiego i Stefana Wolniewskiego. Ignacy Marczewski otrzymane z podziału sukno sprzedał za pośrednictwem Artura Piechulskiego swej matce - Julii Piechulskiej. Rzeczy te odebrano oskarżonym i zwrócono poszkodowanej. Artur i Julia Piechulscy nie przyznają się do zarzuconego im przestępstwa”.
Sprawców kradzieży nawet nie tropiono.
Policja wiedziała ponoć, że szajka Józka Mackiewicza ma kryjówkę w starych zabudowaniach przy ulicy Leśnej (dziś ul. 20 Stycznia) pod lasem. Ale nie odważyła się tam zapuścić.
Kilka dni później dziennik „Ilustrowana Republika” pisał: „Wieczorem w Pabjanicach dokonano za pomocą wyrżnięcia szyby wystawowej kradzieży trzech sztuk obuwia, półbucików damskich i innych rzeczy na szkodę kupca Wacława Korony.
Także za pomocą wyrżnięcia szyby w oknie wystawowym skradziono szynki, polędwice i kiełbasy na sumę 120 milionów marek z masarni, na szkodę rzeźnika Brunona Kindermana”. Rabusie nie pogardzili też pasztetową i salcesonem ozorkowym. Policja doskonale wiedziała, że zrobili to: Mackiewicz, Marczewski i Rogoziński.
Bo mamusia potrzebowała mydło…
Dużą szybę wystawową złodziej wyciął też ze sklepiku mydlarsko-farbiarskiego Icka Janowskiego w centrum miasta. Zrobił to wieczorem, a przechodnie udawali, że niczego nie widzą i nie słyszą. Żydowski sklepikarz stracił tylko dwie kostki mydła i paczkę świec, choć na półkach leżały cenniejsze towary. Włamania tego dokonał na własną rękę Stefan Wolniewski z szajki Józka Mackiewicza. „- Mamusia posłała mnie po mydło” – w ten sposób rok później złodziej Wolniewski tłumaczył się podczas sądowego procesu.
W lutym i marcu 1924 roku szajka okradła sklep konfekcyjny Auty Brzezińskiej (straty - 30 milionów marek polskich), skład sukna Icka Lipkowicza (straty - 40 milionów marek) oraz sklep Towarzystwa Akcyjnego Żelazo, skąd zniknęły pokojowe piecyki, śruby i narzędzia ślusarskie (straty - 65 milionów marek).
Największym łupem szajki Józka Mackiewicza były kosztowności „rąbnięte” na przedwiośniu ze sklepu jubilerskiego Rafała Jakóba Kohna.
16 marca 1924 roku włamywacze sprawnie wyjęli tam grubą szybę wystawową. Z witryny, gablot i niedużego sejfu (rozprutego łomem) skradli kilkadziesiąt naręcznych zegarków, złotych łańcuszków i medalioników wartych 350 milionów marek. Zniknął tez bogato zdobiony zegar kominkowy.
Po obrabowaniu sklepu monopolowego Edy Braumerównej (straty – 50 milionów marek) szajka Mackiewicza urządziła sobie huczną libację w kryjówce pod laskiem miejskim, dokąd przytargała „zwędzoną” skrzynkę wódki i likiery. Na zagrychę była kaszanka zrabowana z pobliskiej masarni braci Czekalskich oraz pęta kiełbasy z Ksawerowa.
Przyszła kryska…
Tego już było dość! Wyczyny szajki Józka Mackiewicza stały się tematem burzliwych obrad radnych miejskich. Cech kupców pabianickich domagał się stanowczych działań policji. Radni także. Niespełna dwa tygodnie później z Łasku przysłano posiłki - jedenastu policjantów uzbrojonych w karabiny. Kryjówka szajki pod lasem została okrążona, wszystkich złodziei i paserów wyłapano.
„Sprawa powyższa znalazła się na wokandzie Sądu Okręgowego, rozprawom przewodniczył wiceprezes Witkowski” - napisała „Republika” z 19 maja 1925 roku. „Oskarżenie wnosił prokurator Rudolf Kawczyk. Obrońcami oskarżonych byli mecenasi: Stypułkowski, Strochmajer, Tarabowski, Strożkowski, Kohn oraz Moszkowski.
Po dość długim żmudnym śledztwie sądowym wydano wyrok mocą którego Józef Mackiewicz został skazany na trzy lata domu poprawy, Ignacy Marczewski - na dwa lata i sześć miesięcy, Stefan Wolniewski - na półtora roku, Władysław Rogoziński - na cztery miesiące, Józef Wolniak - na trzy miesiące, zaś Julia Wolniewska, matka złodzieja - na dwa miesiące więzienia”.
Komentarze do artykułu: Gdy rabował zbój Mackiewicz
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy