Śledzie i sól były wtedy monopolem pańskim – byle kmieć nie miał prawa handlować nimi. A panowie na dostawach ryb i soli kamiennej zarabiali krocie.
Śledzie w beczkach najpierw płynęły Wisłą z Gdańska do Włocławka. Tam czekali chłopi pańszczyźniani, którzy przyjechali spod Pabianic. Na polecenie pana feudalnego chłopi wieźli beczki konnymi wozami nad Dobrzynkę. Beczka śledzi kosztowała w Pabianicach aż 82 złote polskie i 80 gr.
Dla porównania, za dorodnego woła, który mógł ciągnąć wóz ze zbożem, płacono wówczas 69 złp.
Tutaj śledzie rozdzielał dworski ekonom. Rozwożono je do szynków, gdzie ryby musieli kupować mieszczanie i pijacy. Od czasu do czasu, gdy śledzi było zbyt dużo i groziło to zepsuciem ich, władcy miasta kazali mieszczanom wykupić zapas. Mieszczanie się buntowali, pisali skargi do kapituły krakowskiej. Jedna z nich zachowała się w archiwaliach. „Śledzi beczki choćby najpodlejsze brać musimy bez względu na to czy nadają się do jedzenia czy też nie” – pisali mieszczanie.
Administratorzy odpowiadali na to twardym żądaniem kupowania śledzi: „Jeżeli mieszczanie nie mogą zjeść śledzi, niech pokryją chociaż koszta zakupi i cła na granicy Pruskiej”. W 1750 r. mieszczanie i karczmarze musieli kupić śledzi za 285 złp, a w 1765 r. – za 584 złp 21 gr.
BUNT PRZECIW CHCIWOŚCI
Sól przywożono do Pabianic z żup w Wieliczce i Bochni. Docierała dwoma drogami. Traktem wiodącym z Krakowa przez Częstochowę i Rzgów nad Dobrzynkę beczki z solą ciągnęły woły zaprzężone do wozów. Druga dostawa płynęła barkami Wisłą do Włocławka. Dalej jechała wozami - do Pabianic.
Panowie rządzący włościami pabianickimi kupowali w żupach dużo soli – za dużo jak na potrzeby mieszkańców grodu. Robili to dla zysku, bo mieszczanie musieli tę sól odkupić od nich w każdej ilości. Takie było ówczesne prawo.
W połowie XVIII w. mieszczanie skarżyli się rządcom włości pabianickich, że chciwy dwór każe im kupować dwa razy więcej soli niż potrzebują w ciągu roku do gotowania posiłków, dla bydła i do wyprawiania skór. Zamiast 4 beczek soli, musieli kupować aż 8 beczek. Beczka kosztowała 80 złp. Ile zarabiał dwór? Za beczkę soli w Wieliczce płacono wtedy 56 złp 6 gr.
Dostawy soli do miasta rosły w zawrotnym tempie. W 1750 r. ze sprzedaży soli mieszczanom dwór uzbierał 1.392 złp. A 15 lat później – już 2.456 złp.
Dwór zarabiał krocie, bo zwożenie do Pabianic soli z żup miał za darmo. Dlaczego? Ponieważ musieli to robić chłopi pańszczyźniani, gdy nie było pilnych prac polowych u pana.
JADĄ KUPCY, JADĄ…
Do 1699 r. nad Dobrzynką były tylko 3 doroczne jarmarki: na świętą Agnieszkę, świętego Józefa i świętego Mateusza. Przywilej królewski z 1699 r. dodał naszemu miastu 4 dni jarmarczne: w sobotę przed Niedzielą Palmową, na świętego Aleksego w lipcu, na świętego Wawrzyńca w sierpniu oraz w drugą niedzielę listopada – na uroczystość dedykacji pabianickiego kościoła.
Na jarmarki zjeżdżali wędrowni kupcy. Do miasta ciągnęli też okoliczni chłopi. W wąskich uliczkach stały wozy zaprzężone w woły (dużo rzadziej w konie). Z wozów handlowano zbożem, jajkami, kaszą, grochem, jabłkami, śliwkami, skórami.
Kupcy z odległych stron przywozili „hamburszczyznę” – kolorowe zagraniczne sukna, chusty, buty, ozdobne misy, talerze, dzbany, garnki i kielichy, świecidełka dla niewiast, dewocjonalia.
Przyjeżdżali tez kupcy żydowscy, pędząc przed sobą konie i krowy. Dwór wysyłał wtedy sługi na rogatki Pabianic, by zbierali opłaty jarmarczne i targowe.
Podczas siedmiu dorocznych jarmarków i blisko stu targów porządku strzegła straż targowa. Tych, którzy wszczynali burdy albo wyciągnęli łapy po cudze dobro, straż przyprowadzała na zamek. Tam awanturników i złodziei wtrącano do lochów.
Czekali w nich po kilka dni na rozprawę przed sądem wójtowskim.
Kwestie porządku w mieście regulował dekret z 1743 r. Stanowił on, iż: „Kmiecie nie mają do południa bawić się i po gospodach pijać, ale zaraz po nabożeństwie do domów w święta i dni targowe na południe wracać powinni”. Kto się nie stosował do tych metod wychowawczych, tego dopadała straż targowa.
CZEGO POTRZEBOWAŁ DWÓR
Dwór miał przywilej wyłączności kupowania niektórych towarów od chłopów. Mógł na przykład kazać chłopu odstawić na zamek cały wóz jęczmienia, chmielu, beczkę miodu, kopę siana czy kapusty. Ale nie darmo. Płacił nieco mniej niż na targu.
Najlepsze interesy dwór robił na miodzie, który bartnikom kazano przywozić do zamku. Jak napisali kronikarze, „Miody od chłopów kupowano, a w beczki napakowawszy to, do Włocławka posyłano, a za to sukno brano i korzenie, jako i insze potrzeby na wygodę Pańską”.
Wosk pszczeli mógł skupować jedynie dwór. Płacił zań uczciwie – według cen targowych. Za samowolne sprzedanie wosku na targach w innych miastach bartnikom, chłopom i handlarzom groziła kara trzech grzywien. Podobnie było z chmielem. Odsprzedając go na zachodzie kraju, dwór sporo zarabiał.
Grzyby i jałowiec dwór kupował od chłopów na własne potrzeby, głównie kulinarne. Upolowane sarny, jelenie, łosie, niedźwiedzie, dziki, zające, lisy, bażanty, przepiórki na zamek przywozili gajowi – strażnicy okolicznych lasów. Dwór dostawał dziczyznę za darmo. Bo do niego należały okoliczne lasy.
Dwór robił zakupy również w dużych miastach: Piotrkowie, Warszawie, Krakowie. Kupował papier i inkaust, naczynia stołowe, wina gatunkowe, gwoździe, stalowe szyny (w 1794 r. kupił 224 szyny), radlice, wałki żelazne, tytoń, szkło, wapno, anyż.
Na te produkty w 1794 r. dwór wydał aż 15.503 złp.
Przed pierwszym rozbiorem Polski wydatki naszego dworu były dużo większe. Wyprawiano wtedy pachołków do konfederacji barskiej. Według ówczesnych skrybów, kupiono im 80 koni, sukno na mundury, pasy, czapki, guziki, kulbaki, broń, strzemiona, skóry, ołów i proch. Dwór opłacił też komendę wojskową – imć P. Biernackiego, Stowanowskiego i Rychłowskiego. Z oddziałem zbrojnych pojechał opłacony felczer. Ze swych zapasów dwór „posłał do Fortecy Jasnogórskiej” słoninę i cielaka.
CO SPRZEDAWALIŚMY
Z Pabianic wywożono nadmiar zboża, konie, owczą wełnę, skóry, tarcicę i potaż (popiół z węgla drzewnego, używany do produkcji mydła, szkła, wyrobów ceramicznych, bielenia tkanin oraz jako nawóz). Nad Wisłą chętnie kupowano też pabianickie miody. A na Śląsku ceniono nasze pierze.
Zboże było wywożone wozami do spichlerza we Włocławku. Stamtąd płynęło Wisłą do Gdańska. Dwór pabianicki opłacał stróżów w gdańskim porcie, by żyto, pszenica i owies nie padły łupem rabusiów. Zboże ładowano później na statki płynące do Prus,
Skandynawii i Anglii. W latach 1765-1777 opłaty za cła polskie i pruskie, spichlerze, pilnowanie zboża i ładowanie go na statki wyniosły 30.147 złp 28 gr i 1 szeląg. W tym samym czasie za sprzedane zboże nasz dwór dostał 131.636 złp.
Żyto i pszenicę i owies znad Dobrzynki sprzedawano też w Warszawie, Częstochowie i Wrocławiu. Do Wrocławia wożono skóry baranie i bydlęce, pierze i wełnę. Za skóry dwór nie dostawał zbyt wiele – od 118 do 302 złp rocznie. Znacznie więcej kupcy dawali za wełnę spod Pabianic – rocznie od 2.400 do 3.844 złp.
Potaż i tarcicę wywożono do Gdańska i Wrocławia.
Kronikarze wyliczyli, że w latach 1771-77 wywieziono z Pabianic 692 cetnary 80 funtów potażu, dzięki czemu dwór zarobił 24.907 złp.
W latach 1781-84 dochody ze sprzedaży pabianickich koni i bydła sięgnęły 5.736 złp. Natomiast na zakup 14 silnych wołów dla naszego dworu wydano 976 złp.
Roman Kubiak
------------------------
Na postawie pracy naukowej „Pabianice i włość pabianicka w drugiej połowie XVII i w XVIII wieku”, historyka Jana Fijałka z Uniwersytetu Łódzkiego (1952 rok)
Proboszcz to miał klawe życie! Jak przez długie wieki powodziło się pabianickim księżom
Komentarze do artykułu: Gdy Pabianice w śledziach i soli tonęły
Ten artykuł ma wyłączoną opcję komentarzy